Siedzę w cieniu za domkiem, gdzie Nico zaparkował mojego nowego harleya i dokładnie oglądam motocykl. Miałam to zrobić jeszcze wczoraj po powrocie z ogniska, ale wolałam położyć się spać.
Motor nie jest mały, właściwie to chyba jeden z większych modeli, a dodatkowo przy prawym boku ma doczepioną przyczepę, w której powinny mieścić się dwie szczupłe osoby. Całość wygląda jak wyjęta żywcem z lat sześćdziesiątych, ale akurat to mi się podoba. Pojazd przynajmniej jest lepszy od kiczowatych mebli, wśród których przyszło mi mieszkać, choć kolor obicia siodełka i wyściółki przyczepy są prawie takie same jak odcień drewna, z którego wykonano ramę mojego łóżka. Reszta motocykla to po prostu jakieś metalowe rurki i cała mechanika, na której zupełnie się nie znam.
Z tego, co mi wiadomo, najbliższe zejście do Hadesu znajduje się gdzieś w Nevadzie, czyli po drugiej stronie kontynentu, więc trzeba będzie się tam jakoś dostać. Szczęście w nieszczęściu, że mój brat postanowił przekazać mi motor akurat teraz. Nie jestem tylko pewna, czy zmieścimy cię na nim całą czwórką. Chłopcy powinni obaj zmieścić się w przyczepie, a Cindy usiądzie za mną na siodełku.
Po kilkunastu minutach wchodzę do domku, aby spakować do plecaka jakieś ubrania na zmianę i wszystkie inne przybory, które mogą przydać mi się podczas misji.
Wrzucam do torby kurtkę przeciwdeszczową, karton z nektarem i kilka ratujących życie batoników ambrozji, pamiątkowy scyzoryk z wycieczki po parku Yellowstone, na którą wybrałam się z mamą parę lat temu, portfel ze złotymi drachmami i pieniędzmi śmiertelników, zapasowe ubrania, kompas i (jakże by inaczej) mój zestaw ratunkowy w postaci kosmetyczki. Na koniec wszystko dopycham trzema paczkami moich ulubionych landrynek o smaku cytryny. Do kieszeni pakuję iPoda, bo nie chcę, żeby znalazł go ktoś, kto wpadnie na pomysł grzebania w moich rzeczach, kiedy nie będzie mnie w Obozie. Poza tym, nie chcę dopuścić do tego, żeby ktokolwiek w ogóle dowiedział się, że coś takiego mam. Półbogowie i elektronika nie są zbyt korzystnym zestawieniem. Wszystkie używane przez nas telefony, komputery i tym podobne to jak wysłanie odzewu alarmowego do wszystkich potworów w promieniu kilku kilometrów.
Na szczęście mój odtwarzacz nie jest do końca taki, jak te używane przez śmiertelników. Ma nieograniczoną pamięć, dostęp do wszystkich utworów muzycznych, które zostały stworzone przez ostatnie trzy tysiąclecia, odbiera kanał Hefajstos TV w jakości HD i można na nim zrobić naprawdę mnóstwo innych rzeczy, ale pewnie i tak do końca życia nie zdążę spróbować wszystkiego.
IPod nie jest już nowy, dostałam go na którąś Gwiazdkę od taty (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że rządzi magiczną krainą umarłych), ale wciąż zmienia się tak, że wygląda jak dopiero co zdjęty z taśmy produkcyjnej.
Właściwie to całkiem nieźle jest być dzieckiem Hadesa. Możesz być dowolnie zdziwaczały i nawet jeśli nikomu nigdy nie powiesz nic miłego, wszyscy i tak będą czuli przed tobą coś w rodzaju respektu z uwagi na twoje boskie geny. Do tego masz miliony dusz, które zrobią, co tylko im każesz, na przykład spiorą tyłek Jaredowi.
Przebieram się w gładki, ciemnoczerwony top na szerokich ramiączkach i dżinsowe spodenki do kolan. Na stopy zakładam wygodne, sznurowane buty z miękkiej, cienkiej skóry w ciepłym odcieniu brązu.
Zarzucam na plecy lekką bluzę, bo pomimo tego, że lato trwa w najlepsze i na dworze jest ciepło, może spotkać nas lekki deszcz, poza tym w nocy temperatura spada. Potem wychodzę jeszcze coś zjeść, zanim wyruszymy. Jakoś nie wydaje mi się, żeby wyruszanie na misję na głodniaka byłoby dobrym pomysłem.
Dzisiaj na moim talerzu pojawia się ogromna góra makaronu z sosem bolońskim, a szklanka napełnia się zimną Fantą.
Wkrótce po moim przybyciu do stołu przysiada się Nico.
- Nie dajcie się zabić, zanim dotrzecie do Podziemia - ostrzega. - Na miejscu ojciec powinien zapewnić wam jakieś jedzenie i miejsce do zregenerowania sił - objaśnia, wkładając sobie do ust gigantyczny kawałek szpinakowej lazanii.
- Czyli mam ich dostarczyć do pałacu tatuśka w jednym kawałku - pytam z przekorą, choć wiem, że dla czwórki półboskich dzieci przeprawa na drugi koniec Stanów Zjednoczonych to nie przelewki. Możemy w każdej chwili zginąć, a to chyba znaczy, że nie ustrzeżemy świata przed jakąś katastrofą.
- Coś w tym rodzaju - brat odwzajemnia uśmiech i dla żartu puszcza oczko. Posyłam mu gniewne spojrzenie, ale zaraz potem oboje zaczynamy głośno się śmiać.
Po obiedzie jeszcze raz sprawdzam, czy spakowałam wszystko, co potrzebne i po namyśle przytraczam do plecaka śpiwór, a do bocznej kieszeni wsuwam latarkę. Poza tym, to chyba czas, kiedy jako liderka misji powinnam udać się do Rachel Dare po przepowiednię dotyczącą wyprawy. Wychodzę na zewnątrz, rzucam plecak na siodełko motocykla i idę do jaskini, w której powinnam spotkać wyrocznię.
Znajduję ją jak zawsze z paletą i pędzlem, malującą jakieś kolejne, jak dla mnie niezrozumiałe, dzieło. Tym razem na rozpiętym na drewnianym stelażu płótnie znajduje się ogromna, kanarkowożółta plama o nieregularnym kształcie.
Rudowłosa wydaje się mnie nie zauważać, nawet kiedy specjalnie głośniej szuram po ziemi podeszwą buta.
- Um... - lekko stukam kobietę w ramię, aby zwrócić na siebie jej uwagę. - Rachel?
- Och, przepraszam, słoneczko. Nie zauważyłam cię - wyrocznia w końcu odwraca się przodem w moją stronę. Z jakiegoś dziwnego powodu do wszystkich zwraca się per "słoneczko" lub "kochanie" i każe mówić sobie po imieniu. - Co się stało? - pyta, ale nim zdążę odpowiedzieć, zaczyna znowu. - Ach, no tak... Wasza misja, zgadłam? - chcę potwierdzić, ale sekundę później Rachel znów coś mówi. - Poczekaj chwilkę, kochanie. Trochę tu ogarnę i możemy zaczynać, dobrze?
Kiwam głową, nie siląc się na jakąś specjalną elokwencję. Nie wiem, dlaczego, ale trzpiotowatość panny Dare sprawia, że czuję się dziwnie, trochę zawstydzona, trochę zażenowana.
Mija kilkanaście długich minut, zanim wszystkie niepotrzebne płótna i sztalugi zostają uprzątnięte (lub raczej przesunięte w głąb groty) i w końcu mogę usłyszeć proroctwo. Podaję rudowłosej obie ręce i patrzę, jak jej oczy zachodzi tajemnicza, jasnozielonkawa mgła, która wypływa również z ust wyroczni, kiedy wypowiada treść przepowiedni.
Znajduję ją jak zawsze z paletą i pędzlem, malującą jakieś kolejne, jak dla mnie niezrozumiałe, dzieło. Tym razem na rozpiętym na drewnianym stelażu płótnie znajduje się ogromna, kanarkowożółta plama o nieregularnym kształcie.
Rudowłosa wydaje się mnie nie zauważać, nawet kiedy specjalnie głośniej szuram po ziemi podeszwą buta.
- Um... - lekko stukam kobietę w ramię, aby zwrócić na siebie jej uwagę. - Rachel?
- Och, przepraszam, słoneczko. Nie zauważyłam cię - wyrocznia w końcu odwraca się przodem w moją stronę. Z jakiegoś dziwnego powodu do wszystkich zwraca się per "słoneczko" lub "kochanie" i każe mówić sobie po imieniu. - Co się stało? - pyta, ale nim zdążę odpowiedzieć, zaczyna znowu. - Ach, no tak... Wasza misja, zgadłam? - chcę potwierdzić, ale sekundę później Rachel znów coś mówi. - Poczekaj chwilkę, kochanie. Trochę tu ogarnę i możemy zaczynać, dobrze?
Kiwam głową, nie siląc się na jakąś specjalną elokwencję. Nie wiem, dlaczego, ale trzpiotowatość panny Dare sprawia, że czuję się dziwnie, trochę zawstydzona, trochę zażenowana.
Mija kilkanaście długich minut, zanim wszystkie niepotrzebne płótna i sztalugi zostają uprzątnięte (lub raczej przesunięte w głąb groty) i w końcu mogę usłyszeć proroctwo. Podaję rudowłosej obie ręce i patrzę, jak jej oczy zachodzi tajemnicza, jasnozielonkawa mgła, która wypływa również z ust wyroczni, kiedy wypowiada treść przepowiedni.
Wyruszysz do domu, gdzie przodkowie i ojcowie
spoczywają w pozornym spokoju wieków,
gdzie znajdzie się ten, którego zwalczono
i zgładzono dwa razy ręką człowieka.
Znów wśród życia jego pogromca,
wraz ze swym zbrojeniem,
miecz i jego pan, bohater i przeklęte brzemię.
Lękaj się śmierci w boju,
bo choć chwałę niesie,
krzyk i ból rozdziera nieba,
echo i pod ziemię go niesie.
Kiedy głos Delf kończy swoją przemowę, panna Dare wydaje się być nieco zmęczona, właściwie jak po przekazaniu każdej wizji przyszłości, ale zwyczajowy entuzjazm chyba nigdy jej nie opuszcza.
- Masz przed sobą naprawdę ważne zadanie, skarbeńku - mówi, poklepując mnie przyjaźnie po ramieniu. - Ale uśmiech na twarz - dodaje, widząc moją niezbyt radosną minę. Jak mam się uśmiechać, kiedy przed chwilą powiedziała mi o śmierci w walce? - Będzie dobrze.
"Jeśli nie zginiemy, to może i będzie, ale na razie serio muszę uwolnić się od tej szalonej kobiety" - myślę.
- Yy... Dziękuję - dukam niemrawo i powoli odchodzę w kierunku Wielkiego Domu, gdzie mam spotkać resztę uczestników mojej misji i otrzymać od pani Jackson ostateczne instrukcje.
___________________________
Ta-da! Zaraz zostawiamy Obóz Herosów za sobą.
Mało ciekawy rozdział, ale już niedługo zaczynamy drogę do Podziemia, podczas której wydarzy się tyyyle ciekawych rzeczy. No i tym razem przepowiednia jest w stu procentach napisana przeze mnie.
A ja tymczasem wróciłam z Belgii wprost do szkoły, gdzie wszyscy wciąż, w kółko Macieju, powtarzają tą samą śpiewkę, że trzeba się przyłożyć, bo niedługo (czytaj: za osiem miesięcy) testy.
Ściskam,
Cece.
PS Jesteście za tym, żeby trzymać się punktu widzenia Madison, czy co jakiś czas popatrzeć trochę oczami kogoś innego?
Rozdział super, lecz nie mogę się odczekać podróży ;3
OdpowiedzUsuńChciałabym się dowiedzieć czegoś z punktu widzenia Cindy czy Seana.
Pozdrawiam i czekam c:
Slendy
PS: Chciałaś bym ci dała znać o jakimś moim innym opowiadaniu, a więc już od jakiegoś czasu piszę kolejną ,,igrzyskową'' historię :) Zapraszam : http://76-glodowe-igrzyska-shireen-baratheon.blogspot.com/
Nie ma nic lepszego niż popołudniowe opowiadanko :) Podoba mi się rozwój akcji, dynamiczny, przemyślany, nie brak emocji, które przekazuje główna postać.
OdpowiedzUsuńNie mogę się już doczekać ich przygód i tego co wymyślisz. Całe szczęście mam kilka rozdziałów na zapas :D haha!!!
Nie zabrakło nawet opisów czynności chociaż chciałabym bardziej zobaczyć ten świat twoimi oczami- oczami Madison. Opisuj bardziej widoczki, miejsca, pogodę i będzie ekstra :)))
Z całą miłością do ciebie
Wierna fanka
~Alis~