niedziela, 30 marca 2014

[15] Dylematy

MUZYKA - wybierz z playlisty utwór "Unbelievers" (w miarę dodawania rozdziałów będą się także pojawiały nowe utwory)

   Kiedy Madison wyszła, w namiocie zapadło niezręczne milczenie. Wszyscy tylko patrzyli po sobie, czekając, aż ktoś inny przerwie niezbyt przyjemną ciszę, nawet Dionizos siedział tylko w swoim fotelu, piorunując spojrzeniem każdego po kolei.
   Pierwszym, który postanowił się odezwać, okazał się Apollo.
   - Całkiem urocza ta wasza koleżanka - uniósł brwi i spojrzał na Cindy, a potem przeniósł spojrzenie na Seana.
   - Da się wytrzymać - odparł chłopak niepewnie, bo nie do końca wiedział, jakiej odpowiedzi ma udzielić, dodatkowo bóg powiedział to takim tonem, że syn Hermesa nie miał pewności, czy ironizuje, czy nie.
   Znowu nastała cisza.
   - Eum... To może ja już będę się zbierał - wybąkał Sean po chwili. - Wypadałoby poszukać Jareda, skoro tak nagle się zgubił.
   - Pójdę z tobą - zaoferowała się Cindy. - Tato, panie Dionizosie, wybaczcie nam - powiedziała poważnym tonem i dołączyła do Seana.
   Początkowo szli między namiotami, nie odzywając się do siebie, ale kilka minut później blondynka zatrzymała chłopaka wpół kroku.
   - Powiedz mi, jak i kiedy Jared zniknął - poleciła stanowczo.
   - Trochę przed rozpoczęciem imprezy - wyjaśnił Sean. - Chodziliśmy po obozowisku, no wiesz, rozglądaliśmy się trochę, a potem on chyba się ode mnie odłączył i gdzieś poszedł, nie mówił dokąd. Więcej go nie widziałem - zakończył. - A ty, miałaś z nim potem jeszcze jakiś kontakt? - spytał po krótkiej chwili.
   - Nie - dziewczyna pokręciła przecząco głową, a na jej twarzy pojawił się wyraz zmartwienia. - Oby nie miał kłopotów... - westchnęła, spuszczając wzrok na ziemię pod ich stopami.
   Sean spojrzał na jej falowane, jasne włosy, teraz spięte w wysoki kucyk. Menady uczesały ją i ubrały w sukienkę podobną do tej, którą wcześniej miała na sobie Madison, z tą różnicą, że dla niej dobrały ubranie w delikatnie zielonym kolorze.
   - Wydaje mi się, że nawet gdyby wpadł w jakieś bagno, będzie umiał się z niego wydostać. Nie jest przecież głupi - powiedział w końcu syn Hermesa, zatrzymując się. Przypomniał sobie, że dotąd nie powiedział żadnemu z towarzyszy o tym, co widział na poruszającym się malowidle. - Musimy znaleźć Madison - stwierdził zdecydowanym tonem, kiedy Cindy również przestała iść.
   - Nie wydaje mi się, żeby chciała teraz z nami rozmawiać - odparła. - Całe te negocjacje musiały nieźle ją wkurzyć, a kiedy dowiedziała się, że Jareda nie ma, nie miała zbyt szczęśliwej miny.
   - Nie obchodzi mnie to - Sean wzruszył ramionami i zaczął kierować się w stronę namiotu, w którym naradzali się poprzednim razem, mając nadzieję, że ją tam zastanie. - Mam sprawę, która nie może czekać - dodał, kiedy blondwłosa dziewczyna podbiegła kawałek, by dorównać mu kroku.

~*~

   Siedzę na łóżku polowym, z powrotem w namiocie, który dla mnie przeznaczono. Wciąż nie mogę uspokoić nerwów po negocjacjach z Dionizosem. Może i facet jest bogiem, ale to raczej nie oznacza, że może robić, co tylko zapragnie i rozstawiać ludzi po kątach.
   Wzdycham ciężko, ciągle poirytowana, ale usatysfakcjonowana, że wywalczyłam naszej ekipie transport choć do Denver. Szczęście w nieszczęściu, że akurat w tym mieście mieszka i pracuje moja mama.
   Na myśl o niej uśmiecham się lekko. Ciągle jest zabiegana, ale mimo tego czasem udaje się jej znaleźć chwilę na krótki iryfon, jednak ostatnimi czasy nie kontaktowałyśmy się zbyt często. Z tego, co mówiła, przydzielono jej jakąś bardzo zawikłaną sprawę, a jako analityk śledczy, musi być obecna przy większości procedur związanych ze zbieraniem i badaniem dowodów. Mam jednak cień nadziei, że w jakiś sposób będzie w stanie pomóc nam dotrzeć do Vegas, no i starsznie chcę się z nią w końcu zobaczyć po tak długiej rozłące. Będę musiała wysłać jej jakąś wiadomość z pytaniem...
   - Hej, Upiorna Królewno - słyszę nagle za swoimi plecami głos Seana i natychmias marszczę brwi. Chyba wyraźnie powiedziałam, że nie ma nadawać mi żadnych durnych tytułów.
   Wstaję i odwracam się, żeby spojrzeć na syna Hermesa. Wciąż ma na sobie biały, lekki t-shirt i dżinsowe szorty, które najwyraźniej dostał od Lamii i jej towarzyszek, a na jego twarzy znowu widnieje głupkowaty uśmiech. Obok niego stoi Cindy, również w stroju przygotowanym dla niej przez bachantki.
   - Nie znaleźliście go? - pytam zrezygnowanym tonem, kiedy widzę, że nie ma z nimi Jareda. Że też ten idiota musiał gdzieś zniknąć... Chyba, że to kolejny z jego głupich kawałów, a jeśli tak, to totalnie nieprzemyślany, nie na miejscu, a do tego niebezpieczny, bo naraża się na niepotrzebne ryzyko. To jest poważna misja, a jemu w głowie dziecinne żarty.
   - Już wcześniej przeszukałem wszystkie namioty - odpowiada po chwili Sean. - Więc albo wyparował z obozu, albo po prostu bardzo dobrze się schował.
   Zauważam, że Cindy patrzy się niemrawo w podłogę namiotu, zupełnie, jakby była czymś przygnębiona. Czyżby zasmuciło ją zniknięcie tego półgłówka? Jak dla mnie, takie zachowanie z jego strony jest nawet nie tyle martwiące, co po prostu głupie i nieodpowiedzialne, bo kto normalny chowa się przed swoim dowódcą i resztą drużyny w środku ważnej misji, od powodzenia której zależy życie całkiem sporej liczby osób?
   - Poproszę Lamię, żeby któreś z menad jeszcze raz wszystko przetrząsnęły - postanawiam, wzdychając głośno. Znając życie, Sean nie sprawdził pewnie około połowy potencjalnych kryjówek. - A jeśli nie znajdziemy go do jutrzejszego poranka...
   - To co? - pyta Cindy, wcinając mi się wpół zdania.
   - To trudno, ruszamy bez niego - kończę swoją kwestię. - Nie możemy pozwolić sobie na opóźnienie z powodu jakiegoś kretyńskiego kawału, zwłaszcza, że twój ojciec jest naszą jedyną szansą na w miarę szybki transport na zachód - objaśniam stanowczo.
   - A co jeśli to nie żart? - dziewczyna marszczy brwi, wydaje się też być podenerwowana. - Coś mogło mu się stać, a ty chcesz ot tak po prostu ruszać dalej? - niemal krzyczy. Nie rozumiem, dlaczego aż tak bardzo jej na tym zależy. Jasne, Jared był ważny dla naszej misji, ale skoro woli bawić się w chowanego zamiast ratować Obóz Herosów i świat, to czemu nie, ale niech robi to sam, bo my mamy poważne zadanie do wykonania.
   - Jestem co najmniej na sto procent pewna, że on się po prostu zgrywa - ucinam, bo nie chcę dłużej o tym rozmawiać. - Więc albo wyjdzie z kryjówki i jedzie z nami, albo zostaje i musi radzić sobie sam.
   Kiedy kończę mówić, na dłuższą chwilę zapada cisza. W ogóle nie mam pojęcia dlaczego, na brodę Zeusa, Jared postanowił sobie ot tak zniknąć.
   Po kilku minutach milczenia odchrząkuję i znów zaczynam.
   - Mam wam coś do powiedzenia, co może mieć jakiś związek z przedmiotem naszego zadania - mówię poważnym tonem. - Miałam wizję we śnie.
   - Co widziałaś? - pyta Sean, a w jego głosie słyszę sporą dozę ciekawości, a także coś jakby zmartwienie. Z drugiej strony, całe to pytanie jest kompletnie zbyteczne, bo tak czy tak miałam właśnie zamiar opowiedzieć, co dokładnie zobaczyłam.
   - Przeszłość - przełykam ślinę i zaczynam opisywać mój sen. - Śniły mi się czasy jeszcze sprzed Wojny Tytanów, kiedy Luke Castellan... No wiecie, koleś, który to wszystko zaczął, planował jakieś ostatnie zadania przed Bitwą o Manhattan. Była z nim jakaś dziewczyna... - milknę na jakiś czas, żeby przypomnieć sobie, jak miała na imię ciemnowłosa. - Melanie? Nie, nie Melanie, ale mówił do niej Mel - jeszcze przez chwilę wracam pamięcią do snu. - Mallory! - prawie wykrzykuję, ale zaraz potem opanowuję się i wracam do normalnego tonu. - To było jeszcze przed tym, jak Kronos zaczął żyć w ciele Luke'a. Zdaje mi się, że właśnie o tym dyskutowali - wzdycham krótko i zaczynam bardziej szczegółowo, a przynajmniej na tyle, na ile pozwala mi pamięć, opowiadać jeszcze raz dokładny przebieg wizji. W sumie nie ma się tu aż tak bardzo nad czym rozwodzić, ot zwykła rozmowa dwojga ludzi. Dla mnie bardziej frapujące jest to, czym był (jest?) cały ten Krąg, o którym parę razy napomknęli i coś, co dopiero teraz nasunęło mi się na myśl - czy Mallory z mojego snu to ta sama osoba, której imieniem nazwał mnie wcześniej Sean? Oczywiście zakładając, że nie była to po prostu najzwyklejsza w świecie pomyłka. Z drugiej strony, kiedy podczas walki z pytonem Dionizosa odniósł się do mnie per "Mel", w jego głosie dało się wyczuć nutkę jakiejś troski, przywiązania, zupełnie jakby już wcześniej mnie (ją?) znał. I jeszcze całe to "Obudź się. Nie odejdziesz, nie teraz"... Nie rozumiałam wtedy i nie rozumiem do tej chwili, co mógł mieć na myśli, szczególnie, że nie za bardzo jest możliwe, żeby znał tamtą Mallory.
   - No i wtedy sen się urwał - kończę, dochodząc do momentu, w którym obudziłam się z drzemki.
   - Jeśli już jesteśmy przy snach i wizjach - odzywa się po chwili Sean. - Pamiętacie tamten obraz w jaskini? No wiecie, ten, który widzieliśmy przez... - milknie na kilka sekund, chyba szukając słowa.
   - Iryfon? - podpowiada Cindy serdecznie, uśmiechając się do niego. Nie mam pojęcia, skąd ona bierze tyle siły, żeby być miłą dla innych ludzi.
   - Tak, właśnie tak. Iryfon - syn Hermesa odwzajemnia uśmiech z nieskrywaną wdzięcznością. - Czy wam też wydawało się, że się poruszał? - pyta.
   Marszczę brwi. Przecież z tamtym obrazem wszystko było w najzupełniejszym porządku.
   Cindy tylko potrząsa nieznacznie głową.
   - Widziałem, jak tamte postaci walczyły ze sobą. Znaczy... tamta dwójka przeciw temu blondynowi - objaśnia Sean. - Potem chyba próbowali o czymś rozmawiać, a kiedy skończyli, koleś wziął sztylet i po prostu sam się zabił.
   Nawet po tak krótkim i, nie oszukujmy się, beznadziejnym, opisie wiem dokładnie, jaką scenę widział.
   - Końcówka Bitwy o Manhattan - rzucam, patrząc wpierw na chłopaka, po czym przenoszę spojrzenie w kierunku Cindy. - W moim śnie Luke decydował o jakimś szczególe, a ty widziałeś, jak zginął.
   - Ale dlaczego nie powiedziałeś o tym od razu? - pyta zdziwiona Cindy. - No i powinniśmy chyba przekazać pani Jackson o tych wszystkich wizjach...
   - Przypomnę, że jeszcze nie dostaliśmy naszych rzeczy z powrotem - mówię. - Nie mamy już drachm, żeby dzwonić.
   - Zużyliśmy tylko jedną z dwóch, więc powinnaś mieć jeszcze... - zaczyna Sean, ale szybko mu przerywam.
   - Nie ma opcji. Ta jest przeznaczona do czegoś innego - tłumaczę, mając na myśli krótki iryfon do mamy i powiadomienie jej o tym, że mamy zamiar wpaść z krótką wizytą. - Poza tym - dodaję, zerkając poza namiot. - Robi się już późno, więc wszyscy powinniśmy już iść i trochę się przespać. Pogadamy z panią Jackson jak tylko Dionizos odda nam portfele - podsumowuję, znacząco patrząc na dwójkę półbogów. Na szczęście chyba rozumieją, że grzecznie proszę, aby już sobie poszli, bo zaczynają zbierać się do wyjścia.
   - Dobranoc - mówi jeszcze Cindy, kiedy opuszczają namiot, a ja poprawiam coś niewygodnego na łóżku.
   - Dobranoc - odpowiadam cicho i wyjmuję z kieszeni drachmę, którą mam zamiar zapłacić za połączenie z mamą.
___________________________
Wow, okazuje się, że jednak żyję!
Nie ma to jak dodawać rozdziały co ponad miesiąc, ja nie wierzę ;-; Na szczęście testy gimnazjalne zbliżają się wielkimi krokami, a po nich (mam nadzieję), będę miała trochę więcej czasu, bo z czterystoma punktami na koncie nie muszę się aż tak martwić o przyjęcie do szkoły. Jak na razie dwoję się i troję z próbnymi i mnóstwem zaliczeń, ale jest całkiem dobrze.
Dodatek leży i kwiczy, a ja mam minę robaka zabijanego przez słońce, kiedy mam coś z nim zrobić, więc czekam na jakiś dłuższy weekend, żeby w ogóle zacząć.
Pozdrawiam,
Cece