Zanim sprawdzę, co jest powodem alarmu, zahaczam jeszcze o domek, gdzie jako tako ogarniam twarz i rozczesuję splątane włosy. Zmieniam jeszcze ubranie na suche i dopiero wtedy udaję się na miejsce spotkania.
Do amfiteatru docieram spóźniona o kilka minut, ale na szczęście nie zostaje to zauważone. Szybko wślizguję się na wolne miejsce obok Cindy.
- Przegapiłam coś ważnego? - pytam szeptem.
- Mówili tylko, że twój brat ma jakąś wiadomość - odpowiada koleżanka, cały czas patrząc w centrum, gdzie pani Jackson objaśnia szczegóły wieści, które przekazał jej Nico.
- ... i w związku z tym, że gdzieś głęboko pod nami, pod całym Podziemiem - opowiada. - Wyzwala się jakaś pradawna moc, będziemy musieli podjąć więcej działań dla ochrony Obozu i bardziej przyłożyć się do treningu. Nie wiemy, kiedy może nastąpić jakikolwiek atak, ale obawiam się, że nie zostało nam wiele czasu.
- Wiadomo chociaż, co to za pradawna moc? - odzywa się ktoś z tłumu.
- To może być cokolwiek, ale mamy już pewne podejrzenia. Ale najważniejsze to nie panikować, kochani - świergocze Rachel Elizabeth Dare, rudowłosa, wiecznie upaćkana farbą lub umazana pisakami kobieta, w której aktualnie mieszka duch Wyroczni Delfickiej.
Jednym słowem, pokręcona babka od przekazywania nam przeznaczenia, które dyktują Fata.
Kilka sekund później oczy Rachel zachodzą zielonkawym blaskiem i już wiadomo, że zbliża się kolejna niezbyt czytelnie sformułowana, niejasna przepowiednia.
Wysoki, nieco piskliwy głos rudej zostaje zastąpiony przez gładki, mistycznie brzmiący, tajemniczy kontralt ducha Delf i wraz z dziwną, półprzezroczystą, zgniłozieloną mgiełką wypuszcza na światło dzienne nowe proroctwo.
Umarły
Żywy
Trzeci raz powstały
Ponownie pokona wroga
Odwiecznego, odrodzonego
Lub zginie z ręki jego
Herosów czworo wyruszy
Zapobiec zagładzie świata
Ocalić ciężar Atlasa
Przed gniewem dawnego władcy
Jeden z nich
Bohater poległy
Przeznaczenie pozna swoje
W chwale wstąpi
Lub szczeźnie w domu Cerbera
Wypowiadając ostatnie słowa, Wyrocznia zwraca ciało panny Dare w moim kierunku, zupełnie jakby były skierowane do mnie, nie do całej reszty zgromadzonych w amfiteatrze półbogów.
Ale zaraz, zaraz... Nie patrzy na mnie, tylko powyżej, na ostatnie rzędy siedzeń.
Odwracam się przez ramię i widzę (kto by pomyślał) Seana, grzejącego sobie miejsce w końcowym, najwyższym rzędzie, dokładnie za moimi plecami. Chłopak chyba nic sobie nie robi z tego, że patrzą na niego wszyscy bez wyjątku, nie wyłączając kilku satyrów, plączących się w pobliżu.
Ciszę przerywa głos pana Jacksona, który podbiega, aby podeprzeć zmęczoną przekazywaniem losu Rachel (na co jego żona posyła mu piorunujące spojrzenie).
- Wygląda na to, że mamy miejsce dla czterech osób, które wybiorą się na małą wycieczkę - uśmiecha się, choć ten żart raczej nie był udany. Poza tym, świat może zostać zniszczony nawet za sekundę, więc chyba nikomu nie powinno być do śmiechu.
- Wydaje mi się, że trzeba będzie zejść do Podziemia - sugeruje Nico. - A do tego jest chyba potrzebny ktoś, kto się w nim zorientuje - rozgląda się wśród widowni, aby w końcu zatrzymać wzrok na mnie. - Madison?
- Co jest? - mówię najbardziej ignoranckim tonem, na jaki mnie stać. W głębi duszy jednak trochę się cieszę, bo w końcu doczekałam się swojej pierwszej misji.
- Zostałaś przydzielona do zadania - odpowiada pani Jackson, lekko zirytowana. Cóż powiedzieć, niezbyt przysłużyłam się temu, żeby jakoś specjalnie mnie polubiła. - I wygląda na to, że możesz dobrać sobie towarzyszy.
Przepycham się pomiędzy siedzącymi obok półboskimi dziećmi i schodzę na dół, aby mieć lepszy widok na wszystkich siedzących na trybunach.
- Cindy Anderson - mówię po chwili zastanowienia. Moja przyjaciółka jest chyba jedyną osobą, którą faktycznie chciałabym zabrać ze sobą.
Jeszcze raz rozglądam się w poszukiwaniu pozostałych dwóch członków wyprawy, ale naprawdę nikt nie przychodzi mi do głowy. Inna sprawa, że kieruję sie bardziej tym, czy kogoś lubię, czy nie niż umiejętnościami walki czy inteligencją.
Nico chyba to dostrzega i postanawia trochę przyspieszyć dobór.
- Może jacyś ochotnicy? - proponuje.
Na widowni zaczyna szumieć. Wszyscy dyskutują, kto mógłby podjąć się tego zadania. Wyłapuję kilka imion, ale nie jestem w zbyt dobrych stosunkach z ich właścicielami.
- Ja chętnie pójdę - odzywa się ktoś z tyłu.
Jak się okazuje, tym "ktosiem" okazuje się być nie kto inny, jak (kolejna niespodzianka) Sean, który chyba robi mi na złość. Minęła chyba niecała doba od jego pojawienia się w Obozie, a zdążył mi podpaść już chyba ze trzy razy, do tego ten głupkowaty uśmiech chyba przykleił mu się do twarzy.
Chłopak przechodzi między grupami z dziewiątki i dziesiątki (wzbudzając powszechny zachwyt ich żeńskiej części), po czym lekkim, sprężystym krokiem pokonuje odległość dzielącą go ode mnie i Cindy. Kiedy zajmuje miejsce po mojej lewej, przyjaciółka puszcza mi oko i dziwnie się uśmiecha. Postanawiam puścić to mimo uszu, ale zdążam jeszcze puścić jej jedno z moich spojrzeń z cyklu "tylko coś powiedz, a osobiście poderżnę ci gardło".
Wracam wzrokiem do wszystkich innych, siedzących na trybunach i dostrzegam wyrywającą się Lisę.
- Ja! - krzyczy dziewczyna, odgarniając z twarzy niepożądany kosmyk ciemnych włosów - Ja pójdę! Naprawdę, z wielką chęcią wezmę udział!
Unoszę brew i opieram prawą rękę na biodrze.
- Nie potrzebujemy ciebie i twoich błyszczących ciuszków, Walch - mówię. - To jest poważna misja, a nie rewia mody. Tu można zginąć - wzdycham ostentacyjnie i przerzucam wzrok w inną stronę. - Może ktoś inny? - pytam głośno.
"Proszę, niech ktoś jeszcze się zgłosi" - dodaję w myśli. "Ktokolwiek".
Jak na zawołanie kolejna osoba podnosi rękę.
Jared.
Przewracam oczami. To chyba jakaś kpina, że zgłaszają się osoby, na które normalnie nie zwróciłabym nawet najmniejszej uwagi, bo nie chciałabym wykonywać z nimi jakiegokolwiek zadania. Najpierw Lisa Walch, a teraz on.
- Pytałam serio - mówię wyczekująco, trochę zażenowana całą sytuacją.
- Daj spokój, Madison - odzywa się po chwili pani Jackson, wyraźnie zniecierpliwiona. - Masz dwoje ochotników. Wybieraj - ponagla. - Na bogów, kiedyś nie było przy tym takiego bałaganu - dodaje pod nosem, lecz nie dość cicho, więc doskonale ją słyszę.
Chwilę patrzę na Jareda, potem na Lisę i decyduję się wybrać chłopaka, bo mam bardzo silne wrażenie, że córka Afrodyty zgłosiła się tylko po to, aby spędzić czas z Seanem. A flirtująca Lisa to bezużyteczna Lisa, głównie dlatego, że jej główny patent to udawanie totalnej niezdary i zawalanie nawet najprostszych czynności. A Jared to po prostu Jared, z całym swoim irytującym poczuciem humoru i kiepskimi kawałami, których jestem główną ofiarą. Będzie wkurzający, ale przynajmniej nic nie popsuje.
- Pakuj szczoteczkę do zębów i zapasowe majtki, Cunningham - podsumowuję. - Bo idziesz z nami.
Grupowa dziesiątki posyła mi gniewne spojrzenie, ale odpowiadam jej tylko pełnym satysfakcji grymasem podobnym do uśmiechu.
Jak to pięknie Francuzi mówią, c'est la vie, Walch.
___________________________
Jejku, w końcu muzyka do rozdziału to coś innego niż Green Day (i mam nadzieję, że nieprędko wrócimy do tego zespołu, bo serio, ile można).
Jak na razie, jutro uciekam na wycieczkę szkolną do Belgii, ale za tydzień będę już spowrotem (być może z nowym rozdziałem, bo muszę jeszcze sprawdzić, czy nic w nim nie poplątałam z fabułą).
Wielkie podziękowania idą do mojego kochanego Steczusia, za wymyślenie całej tej przepowiedni i za wszystkie jej rady à propos przygód, które są w planie.
To chyba będzie wszystko z mojej strony,
Ściskam,
Cece.
Nie wiem pewnie jest spoko x
OdpowiedzUsuńI ship Tax xxx
Melduje się! Dzisiaj krótko bo nie mam czasu. Rozdział ciekawy, zabawny, wprowadzający napięcie. Muzyka jest świetna, dobrze dobrana :) Jak zwykle jedna uwaga: Krótko :((( chcę więcej <3 zapowiadasz się na fajną, młodą pisarkę. Dużo weny!!!
OdpowiedzUsuń~Alis~