niedziela, 22 września 2013

[06] Nie taka Charyta urocza, jak ją malują

MUZYKA - wybierz z playlisty utwór "Howl" (w miarę dodawania rozdziałów będą się także pojawiały nowe utwory)

   Po “wizycie” w Wielkim Domu, razem z Cindy, Jaredem i Seanem zakładamy zbroje, po czym przechodzimy za domek numer trzynaście, gdzie czeka na nas motocykl. Wrzucamy plecaki do schowka pod siodełkiem (który chyba też został magicznie podrasowany, bo wszystkie cztery mieszczą się w nim bez problemu) i zajmujemy miejsca: chłopcy w doczepionej części, a Cindy i ja - na siedzeniu motoru, jedna za drugą.
   Jest tylko jeden mały problem - Sean i Jared, w pełni opancerzeni, nie mieszczą się na siedzeniach przyczepy.
   Przewracam oczami i wzdycham ciężko, kiedy okazuje się, że będę musiała mieć za plecami nie Cindy, a Seana.
   - Siedź cicho, nie ruszaj się i nie oddychaj, to może jakoś przeżyjemy - ostrzegam go i w końcu możemy ruszać.
   Opuszczamy Obóz i kierujemy się na drogę międzystanową numer siedemdziesiąt osiem. Do zmroku udaje się nam przejechać przes New Jersey i przekroczyć granicę Pensylwanii, a na pierwszy postój zatrzymujemy się dopiero na przydrożnym parkingu na wysokości Harrisburga.
   Jesteśmy tu jedynymi osobami oprócz stojącego kilkanaście miejsc dalej srebrnego vana (który wygląda na pozostawiony przez kogoś na pastwę losu). Reszta przestrzeni jest pusta, a na drugim końcu parkingu znajduje się mała restauracyjka. Na neonowej tablicy postawionej na dachu dostrzegam napis “Bar «Wdzięk». Otwarte przez całą dobę”.
   - Jeśli chcecie zjeść kolację, to tutaj - oznajmiam, kiedy reszta ekipy ociąga się z wysiadaniem i wskazuję ręką w kierunku baru.
   Cała trójka zgodnie akceptuje mój pomysł, więc podchodzimy bliżej, jednak Cindy zatrzymuje nas przed samym wejściem.
   - Co, jeśli są tu jakieś potwory? - pyta, zaciskając palce prawej dłoni na moim nadgarstku.
   - To je rozwalimy - wzrusza ramionami Jared. - A tak w ogóle, kto przy zdrowych zmysłach nazwałby restaurację Wdzięk?
   - MY! - jak na zawołanie, podwójne drzwi lokalu otwierają się, ukazując trzy na oko dwudziestoletnie kobiety w strojach kelnerek.
   - A wy to...? - zastanawia się Sean, unosząc w górę jedną brew. Pozostali także wydają się nie być do końca pewni, do kogo przyszliśmy w odwiedziny.
   Szybko kojarzę fakty: dziewczyny są trzy, a miejscówka nazywa się «Wdzięk»... Rozszyfrowane.
   - Jeszcze nie zczailiście? - wzdycham ciężko. Nie do wiary, że muszę świecić oczami za tę bandę nieuków. - Przed państwem Aglaja, Eufrozyne i Taleja, trzy Gracje, czyli inaczej Charyty. Boginie wdzięku i piękna, córki Zeusa - wyjaśniam, parodiując ruchy cyrkowego konferansjera.
   - Dla śmiertelnych Nella, Della i Ella - objaśnia pierwsza z lewej, wskazując na plakietki z imionami, przyszpilone do uniformów.
   - Siadajcie, zaraz przyniosę menu - mówi środkowa, Della. - El, zaprowadź państwa do stolika.
   Ostatnia z sióstr, Ella, w milczeniu pokazuje nam miejsca w rogu pomieszczenia barowego. Siadamy na dwóch zniszczonych, obitych w wielu miejscach połataną, czerwoną skórą kanapach, umieszczonych po przeciwnych stronach drewnianego stołu, ja i Cindy po prawej, a Sean i jared po lewej, patrząc od wejścia. Chwilę później podchodzi Della i rozdaje nam karty dań - coś na kształt rozsypujących się zeszycików w granatowych okładkach z obśrupanego, taniego plastiku.
   Zaglądam do środka kajetu i niespiesznie wertuję jego strony. Podawane w barze dania nie są zbyt wyszukane, jak to w przydrożnym fastfoodzie, a ceny dość niskie, jak na miejsce, gdzie można najeść się do syta podczas podróży międzystanówką.
   Po raz drugi przekartkowuję spis dań, tym razem zaczynając od końca. W końcu decyduję się na podwójnego cheeseburgera i szklankę oranżady. Zamykam menu i odkładam je na lakierowaną powierzchnię stolika, po czym zaczynam rozglądać się po pomieszczeniu, w którym się znajdujemy.
   Nie ma tu zbyt dużo wolnego miejsca, bo większość przestrzeni zajmują niezbyt duże stoliki z trzema lub czterema krzesłami poustawianymi po bokach. Pod ścianami ustawiono nieco większe stoły, podobne do tego, przy którym usadziła nas Ella, z trzech stron otoczone czerwonymi kanapami. Dokładnie naprzeciw wejścia znajduje się długa lada z brązowym blatem, za którą urzędują Wdzięki.
   Przyglądam im się przez dłuższą chwilkę. Każda jest inna, więc gdybym nie miała w sobie krwi Olimpijczyków, na pewno nie uznałabym ich za siostry, ba, nawet nie pomyślałabym, że mogą być w jakikolwiek sposób z sobą spokrewnione.
   Pierwsza, Aglaja (czy Nella, jak kto woli), ma proste, blond włosy, sięgające niemal do pasa, intensywnie niebieskie oczy i alabastrową karnację, nieco ciemniejszą od mojej. Della (czyli Eufrozyne), wcześniej stojąca pomiędzy siostrami, jest najwyższa, a przynajmniej wydaje się taka dzięki temu, że czarne, kręcone włosy spięła w wysoki, gruby kok. Ma także duże, wydatne usta i hebanową skórę.
   Trzecia Gracja, Taleja, którą przedstawiono nam jako Ellę, z wyglądu nieco przypomina mi Lisę, ale jest od niej sporo niższa i drobniejsza. Ciągle jednak ma prawie takie same brązowe fale i ciemne oczy. Z tego, co widzę, trzyma się trochę na uboczu, podczas kiedy dwie pozostałe Charyty zajęte są wesołą rozmową.
   Kilka minut później, gdy cała nasza czwórka zamyka swoje karty i kładzie je na stoliku, widzę, że Taleja podchodzi do nas z małym notesem w jednej ręce i złotym piórem w drugiej.
   - Wybraliście coś? - pyta cichym, nieco nieśmiałym głosem, po czym zdejmuje skuwkę z pióra i przygotowuje się do zapisania zamówienia, jednocześnie odgarniając kosmyk włosów za ucho.
   Po kolei mówimy, czego byśmy sobie życzyli, a potem Wdzięk odchodzi do lady, aby przekazać siostrom, co chcielibyśmy zjeść.
   Między nami czworgiem zapada kolejna cisza, która wydaje mi się dość niezręczna, ale nie wiem, jak ją przerwać. Jedyną osobą, z którą znalazłabym jakikolwiek wspólny temat, jest Cindy, ale i tak niebardzo wiem, o co ją zapytać, więc po prostu czekam na jedzenie i wpatruję się w miejsce, gdzie ściana w kolorze kawy z mlekiem styka się z brudnym sufitem.
   Nie mija dużo czasu, aż w końcu dostajemy swój posiłek i zaczynamy jeść. Właściwie, wszyscy oprócz mnie zaczynają, ponieważ ja wolę najpierw przyjrzeć się swojemu cheeseburgerowi, który wydaje mi się jakiś podejrzany. Mam wrażenie, że delikatnie błyszczy, podobnie jak plastikowy talerzyk, na którym leży. Zdaje się mieć jakiś niezdrowy, złoty poblask, który chyba nie jest typową cechą dania tego rodzaju. Szybko rozglądając się po stole, zauważam, że porcje pozostałej trójki mają ten sam świecący, metaliczny odbłysk.
   - Nie jedzcie tego - syczę, ale chyba jest już za późno. Głowy moich towarzyszy są zwieszone, ich oczy zamknięte, a usta lekko rozchylone. Na szczęście oddychają, więc przynajmniej wiadomo, że są żywi.
   Świetnie. Dopiero opuściliśmy Obóz, a już wpakowaliśmy się w jakieś bagno. Gdyby tylko ci idioci patrzyli, co jedzą...
   Urywam wewnętrzny wywód, słysząc jakieś głosy, bynajmniej nie należące do żadnej z Charyt. Wydaje mi się to co najmniej dziwne, bo w barze już od naszego przyjścia nie było zupełnie nikogo, żadna osoba też do niego nie weszła ani nie opuściła.
   - Sprawdź, czy naszym gościom smakowała kolacja - odzywa się pierwszy z nich, upiorny, wężowy syk.
   - Sama sprawdź - odpowiada drugi, podobny do ryku jakiegoś zwierzęcia, niższy i bardziej dziki. - To ty dostałaś instrukcje.
   - Ale kazałam tobie ich uśpić - broni się Syk. - Taki był plan.
   - A nie lepiej byłoby od razu zabić? - pyta Ryk ze zdziwieniem. - To ich wysłali, żeby zniszczyli wojska i Dowódcę.
   - Oni? - Syk wydaje z siebie jakiś dziwny, krztuszący dźwięk, ale po chwili dociera do mnie, że to jej śmiech. - Naprawdę myślisz, że czwórka marnych półbogów byłaby w stanie powstrzymać armię, którą szykuje Dowódca? Popatrz tylko na nich - w tym momencie nieruchomieję, bo słyszę narastający odgłos kroków, a głosy stają się coraz wyraźniejsze i głośniejsze, w miarę jak przybliżają się do naszego stolika. Postanawiam udawać, że też jestem pod wpływem usypiającego jedzenia i przyjmuję taką samą pozę jak siedząca obok mnie Cindy.
   Kroki ustają, co chyba znaczy, że Syk i Ryk znajdują się teraz w mojej bezpośredniej okolicy.
   - Jesteś pewna, że te słabowite dzieciaki są w stanie pokonać Dowódcę? - w tym momencie Syk chwyta mnie za lewe ramię i potrząsa nim. - Kiedyś to przynajmniej umieli się bronić, mieli jakieś mięśnie... A teraz? Sama skóra i kości, widzisz? Biedna, mała dziewczynka, pewnie nie jest nawet w stanie utrzymać w ręce miecza.
   Kiedy tylko słyszę te słowa, natychmiast przypominam sobie, że nie zostawiliśmy broni przy motocyklu.
   W jednej chwili podnoszę się i uderzam Syk pięścią w twarz, jednocześnie drugą ręką wyciągając miecz z przypiętej do paska pochwy, po czym staję na stoliku, nogą zrzucając talerze z jedzeniem na podłogę.
   - Mała dziewczynka, co? - rozciągam mięśnie karku w jedną i drugą stronę, gotowa do walki. - Minęły lata, odkąd ludzie przestali mnie tak nazywać - mówię pewnie i unoszę broń w gotowości.
   Dopiero teraz mogę zobaczyć, że Syk i Ryk to w rzeczywistości Nella i Della w bardziej upiornej wersji. Obie mają teraz świecące na złoto oczy, a ich skóra promieniuje podobnie jak jedzenie, które nam podano. Dodatkowo kręcone włosy Delli, teraz rozpuszczone, zamieniły się w węże.
   Czyli odwiedziliśmy nie Gracje, a Gorgony.
   - Może znowu powinni zacząć? - pyta Nella, choć chyba nie jest to jej imię. - Zgadzasz się, Steno?
   - Co racja, to racja - potwierdza Steno swoim ryczącym głosem, a węże na jej głowie syczą radośnie. - Kim w ogóle jesteście, żeby porywać się na prawowitego Władcę Zachodu? Poddajcie się. Nie macie najmniejszych...
   - Bzdura - ucinam Gorgonę w pół zdania. - Nie poddam się, choćby dlatego, żeby zrobić wam wszystkim na złość.
   Tnę mieczem prosto w potwora, ale Steno odskakuje do tyłu, dzięki czemu udaje jej się uniknąć mojego ciosu. Na chwilę oglądam się na chwilowo uśpionych towarzyszy i żałuję, że nie mogą pomóc mi w walce z potworami, które właśnie w tym momencie szykują się do skoku na mnie. Kiedy odbijają się od podłogi, półsaltem zeskakuję ze stołu, tak, żeby nie mogły mnie złapać, co z kolei sprawia, że upiorne siostry zderzają się ze sobą jak dwa magnesy o przeciwnych biegunach.
   “Gdyby tylko któreś z tych idiotów mogło się obudzić i mi pomóc, z łaski swojej...” - myślę i jak na zawołanie Steno pada sparaliżowana na ziemię, przebita elektryczną włócznią Jareda. Druga gorgona wydaje się być trochę zaskoczona, więc korzystając z jej zdezorientowania, po raz kolejny zadaję cios mieczem, tym razem skuteczny, i odcinam jej głowę. Nie jest może tak efektowna jak twarz Meduzy, którą pan Jackson zdobył podczas swojej misji, ale przynajmniej będę mogła sobie wpisać tę walkę w CV.
   - Wychodzi na to, że nie miałaś racji, co nie, Grant? - pyta Jared kpiąco, po czym szeroko ziewa, nawet nie zasłaniając ust ręką, jak tego wymagają podstawowe zasady kultury osobistej.
   - Zamknij się i pomóż mi ich stąd wynieść - odparowuję, chwytając Cindy pod ramiona i zaczynam ją ciągnąć w stronę drzwi wyjściowych. Nie robię nawet pięciu kroków, kiedy ktoś mnie zatrzymuje.
   Ku mojej niespodziance, jest to Ella, trzecia z sióstr, która najwyraźniej nie uległa potwornej transformacji. Jedną ręką przytrzymując śpiącą przyjaciółkę, drugą podnoszę miecz i jego końcówkę przykładam Gracji (bo może Ella naprawdę nią jest) pod brodę.
   - Jeśli spróbujesz nas tknąć, to przysięgam, że ja tknę ciebie - grożę. - Ale to raczej nie będzie zbyt przyjemne.
   Kobieta jednak nie wydaje się bojowo nastawiona. Podnosi obie ręce w górę, a na jej twarzy pojawia się zaskoczona, może nawet przerażona mina.
   - Nie chcę wam nic zrobić - mówi po chwili. - Tylko przestrzec.
   - Przed czym? - pytam, unosząc brew i opuszczam ostrze miecza na wysokość swojego biodra.
   - Przed Nim - odpowiada Taleja, ale nie wydaje mi się, żeby wiedziała, kim jest ten cały On, czy jak go nazwały Steno i Euryale, Dowódca. - Zbliża się wojna.
   - Aha, dobrze wiedzieć - chowam miecz i podciągam pasek od spodni, po czym kontynuuję ciągnięcie Cindy w kierunku wyjścia. - Zbieraj Króla Złodziei, Cunningham - rzucam do Jareda. - Zwijamy się stąd.
_____________________________
Wyszło trochę dłuższe, niż przewidziałam, dlatego tyle to trwało. W końcu wyjeżdżamy, ale już nie obyło się bez jakiegoś ciekawego zwrotu akcji.
Następny rozdział nie będzie już pisany oczami Madison, ale kogoś innego.
Ściskam,
Cece.

1 komentarz:

  1. Hura! Ekstra! Właśnie bardzo dobrze że długi! Opowiadanie musi takie być jeśli jest podzielone na rozdziały.
    To zdecydowanie mój ulubiony rozdział. Gładko wkradła się mitologia i super ją wykorzystałaś. Bogate opisy pozwoliły zobaczyć ten obskurny bar. Duży przekaz emocji i obrazów. Może być z tego zajebista historia :)
    Zaraz lecę czytać dalej
    Duuuuużo weny życzę

    ~Alis~

    OdpowiedzUsuń