niedziela, 19 stycznia 2014

[13] Wskazówki, naczynia i upiory

MUZYKA - wybierz z playlisty utwór "Loverboy" (w miarę dodawania rozdziałów będą się także pojawiały nowe utwory)

   Jak dotąd myślałam, że cała ta szopka z wyrazistymi snami półbogów to tylko czcza gadanina, jakaś głupia historia, wymyślona po to, żeby nas przestraszyć, czy coś w tym guście, ale najwyraźniej się pomyliłam. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby coś, jakieś widzenie, wskazówka lub inna taka rzecz dotarła do mnie we śnie, aż do teraz.
   Inna sprawa, że wcześniej nie potrzebowałam żadnych podpowiedzi ani wskazówek.
   Znajduję się w ciemnym, dość wąskim pomieszczeniu, zdaje mi się, że jest to jakiś przedpokój, wnioskując po ciężkich, drewnianych drzwiach z wizjerem za mną i butach rozrzuconych przed zasuniętą szafą wnękową po lewej. Naprzeciw niej znajdują się jakieś drzwi, a idąc przed siebie, na pewno wejdę w głąb domu czy mieszkania, zależy, dokąd trafiłam.
   Próbuję przejść kilka kroków, aby zobaczyć, co tam na mnie czeka, ale zatrzymuje mnie dźwięk dwóch głosów, dochodzący gdzieś zza lewej ściany. Właścicielem jednego z nich jest mężczyzna, a drugiego - kobieta, może dziewczyna, w każdym razie młoda, jak podpowiada mi jego barwa. W korytażyku na tej ścianie znajduje się tylko szafa, więc muszą znajdować się w pomieszczeniu, które czeka na jego końcu. Postanawiam zaryzykować i przemykam na palcach wzdłuż przedpokoju i zaglądam za koniec ściany.
   Widzę dwie postacie siedzące naprzeciw siebie na dużej sofie, ustawionej do mnie tyłem. Za nimi znajduje się długi, niski stolik do kawy i dość duże okno w białej ramie. W sączącym się przez nie słabym świetle zachodzącego słońca niestety nie jestem w stanie określić żadnych szczegółów, jedynie to, że spięte w luźny kok włosy dziewczyny są ciemne, a wyższy od niej mężczyzna jest ciemnym blondynem. Kiedy odwraca twarz w moją stronę, pospiesznie chowam się z powrotem za ścianę.
   - Nadchodzi wojna, Mel - odzywa się po chwili ciszy, zwracając się do swojej rozmówczyni tym samym imieniem, którym Sean nazwał wcześniej mnie. - Wszyscy będziemy musieli coś poświęcić. Niektórzy może zginą, ale w jak pięknej sprawie...
   - Żadna śmierć nie jest piękna - przerywa mu ciemnowłosa. W jej tonie jest coś dramatycznego, przez moment wydaje mi się, że pociąga nosem, próbując się nie rozpłakać.
   - Mallory, posłuchaj - jeszcze raz wychylam się zza ściany. Widzę, jak blondyn przybliża się do niej i obejmuje ramieniem. - Ja naprawdę nie mam innego wyboru - znów podejmuje swoje przemówienie, a ja mam dziwne wrażenie, że słyszę w nim Seana, szczególnie w sposobie, w jaki wymawia imię dziewczyny. - Jestem jedyną osobą, która może się tego podjąć. Poza tym, pan Kronos wyraźnie przekazał, że wybrał właśnie mnie na naczynie dla swojego ducha.
   Po tych słowach jestem już na dziewięćdziesiąt procent pewna, czyje mieszkanie odwiedzam we śnie.
   Luke Castellan, znany również jako Złoty Zdrajca.
   Słyszę, jak Mallory wzdycha i głośno przełyka ślinę.
   - Krąg wyraził na to zgodę? - pyta smutno. - Pomyśl jeszcze, zawsze możemy wyznaczyć kogoś innego. Jesteś dla nich jak zbawca, zrobią, co tylko im każesz.
   - Co z tego? Nie będziemy nikogo wyznaczać! - wzburza się Luke i zdejmuje rękę z ramienia dziewczyny. - A Krąg nie ma tu nic do gadania. Przejmę ducha Pana Czasu nawet bez ich zgody, bo jestem jego wybrańcem - tłumaczy, po czym siada na stoliku naprzeciw niej i chwyta ją za rękę. Kiedy podnosi nieco wzrok, ponownie chowam się za ścianą, w obawie przed byciem zauważoną.
   - Przyjmę ducha Pana Czasu na czas bitwy. Kiedy już wygramy, powrócę do świadomości. Tak wygląda plan - kończy Luke.
   - A co, jeżeli cały ten Percy Jackson zdąży cię zabić, zanim wrócisz? - w głosie Mallory słychać niepokój. - Przemyśl to jeszcze.
   - Jackson będzie miał inne sprawy na głowie. Poza tym, zapominasz o Błogosławieństwie Achillesa. Jestem nie do pokonania - mężczyzna śmieje się cicho.
   Na chwilę zapada milczenie, a później słyszę, że jego rozmówczyni wstaje z kanapy i odzywa się po raz ostatni.
   - Zastanów się jeszcze, póki nie jest za późno, i podejmij właściwą decyzję. Na pewno można to rozegrać inaczej.
   Po tych słowach budzę się z drzemki, starając się wrócić do rzeczywistości. Jest już prawie wieczór, a słońce powoli zaczyna chylić się ku zachodowi. Spoza ścian namiotu dochodzą mnie odgłosy jakiejś krzątaniny i sporadyczne wołania bachantek. Czuję się dużo lepiej niż wczoraj, kiedy Lamia w towarzystwie dwóch innych menad zabrała mnie z ruin hotelu i przyniosła tutaj; może to dzięki odpoczynkowi, ale opatrzenie ran i nektar, którego wypiłam dość sporo w ciągu ostatnich parunastu godzin, zapewne zrobił swoje.
   - I jak, ptaszyno, lepiej? - zauważam, że kobieta pojawiła się w wejściu namiotu. - Bandaż na ręce trzeba będzie jeszcze na trochę zostawić, ale myślę, że możemy już zdjąć pozostałe opatrunki z nóg i drugiego ramienia - wskazuje na niezawieszoną na temblaku lewą rękę. - No i pora cię przebrać. Musimy znaleźć coś porządnego i eleganckiego - dodaje, odklejając pierwsze plastry z mojej prawej łydki.
   - To chyba się nada? - pytam, wskazując na sukienkę, którą mam na sobie. Jak na moje, jest nawet za elegancka.
   Lamia robi dziwną minę i przez moment patrzy na mnie tak, jakbym nagle postradała zmysły.
   - Nie bądź śmieszna - mówi w końcu. - Nie pójdziesz na przyjęcie w czymś takim, nie ma mowy.
   Marszczę brwi. Co ona planuje?
   - Poczekaj momencik - poleca bachantka, odrywając ze mnie ostatni opatrunek i żwawo wybiega z namiotu. Kilka chwil później wraca, razem z jakąś nieznaną mi towarzyszką, niosąc pokrowiec na ubrania w jednej ręce i jakąś tajemniczą skrzynkę w drugiej.
   - Jakie szczęście, że nie jesteś córką Afrodyty, złociuchna - stwierdza przyprowadzona przez Lamię blondwłosa menada i uśmiecha się szeroko. - Nie masz pojęcia, jakie potrafią być wybredne. Zawsze coś im nie pasuje.

~*~

   Dionizos jeszcze poprzedniego dnia ich skrzyczał za próbę zabicia jego pytona, a teraz urządzał przyjęcie na ich cześć? Umysł Seana pracował na pełnych obrotach, próbując zrozumieć działania tego boga. W końcu chłopak doszedł do wniosku, że nawet nie chce szukać w nich jakiejkolwiek logiki i powrócił myślami do postaci z obrazu. Kim były i dlaczego walczyły? Czy ktoś oprócz niego widział, jak się poruszają?
   Powinien był chyba powiedzieć pani Jackson albo chociaż swoim towarzyszom, że malowidło nie było nieruchome. Nie rozumiał do końca całej tej półboskiej magii ani przepowiedni Wyroczni, ale czuł, że w każdym znaku kryje się jakaś wskazówka, a to niewątpliwie był znak, naprowadzający na cel ich wyprawy. Pan i pani Jackson zgodnie stwierdzili, że to jakaś “tajemnicza moc znajdująca się głębiej niż Tartar”, ale czym faktycznie była ta moc? I co było jej celem? Tego już Sean nie wiedział.
   Dalsze rozważania przerwało mu wejście do namiotu, w którym polecono czekać jemu i Jaredowi, kiedy Cindy poprosiła o możliwość rozmowy z Apollinem, dwóch kobiet w eleganckich, białych sukniach z powłóczystego materiału. Obie miały długie, falowane włosy, jedna czarne, a druga rudobrązowe. Pierwsza niosła w rękach coś, co wyglądało na poskładany materiał. Ubrania.
   - Niedługo zaczynamy, więc lepiej się pospieszcie - poleciła, wręczając Seanowi i Jaredowi rzeczy. - Nie udało nam się znaleźć dla was nic lepszego.
   - Za wszystkimi namiotami, na końcu obozu znajdziecie łazienki z prysznicami - dodała jej kasztanowatowłosa towarzyszka. - Zostawiłam tam ręczniki, a mydło powinno leżeć w szafce pod dużym lustrem, więc z tym też nie powinno być problemu, chyba, że jesteście ślepi.
   - Yy... dziękujemy - wybąkał zmieszany Sean.
   Jared milczał.
   - Nie dziękujcie, tylko biegnijcie się umyć - pierwsza z kobiet splotła ręce na piersi. - Bo wydaje mi się, że naprawdę tego potrzebujecie - obrzuciła ich pełnym zniesmaczenia spojrzeniem. Faktycznie, ostatnimi czasy nie mieli za bardzo warunków, żeby skorzystać z cywilizowanego prysznica.
   Obaj półbogowie wyszli nieśmiało z namiotu i skierowali się do wskazanych przez brązowowłosą kobietę łazienek, znajdujących się w niewielkim, betonowym budynku, położonym trochę na uboczu, w odległości od reszty obozu.
   Po drodze Sean ostrożnie rozłożył podarowane mu ubrania, aby je obejrzeć. Była to cienka, biała koszulka z krótkim rękawem i sięgające przed kolano spodnie z ciemnego dżinsu. Nic specjalnego, ale był wdzięczny, że ktoś pomyślał o nim i reszcie załogi.
   Kiedy umył się i przebrał, zauważył, że Jared dostał podobny zestaw rzeczy, ale jego t-shirt był czarny, a szorty nieco jaśniejsze niż te jego.
   Przez całą drogę z powrotem do obozu nie odzywali się do siebie ani słowem, obserwując ostatnie przygotowania do przyjęcia. W pewnym momencie Sean zauważył, że syn boga wojny gdzieś zniknął, zostawiając go samego wśród jajecznożółtych namiotów. Idąc, zaglądał do niektórych z nich, po części szukając go, ale głównie z czystej ciekawości. Przypomniało mu się, jak podczas swoich częstych ucieczek z domu sierot odwiedzał różne dziwne miejsca, spał na dworcach autobusowych, a czasem kradł trochę jedzenia ze sklepowych magazynów lub wyjmował garść drobnych z kieszeni przypadkowych przechodniów.
   Będąc już prawie w centrum obozu, gdzie znajdował się wypełniony różnościami największy namiot, należący do Dionizosa, a także dość duża wolna przestrzeń, gdzie miało odbyć się wieczorne przyjęcie, Sean poczuł, że w jego lewy bok wpada z impetem jakaś drobna postać. Momentalnie odwrócił się w tamtą stronę, żeby złapać osobę, w której natychmiast rozpoznał Madison. “Musiała się potknąć” - pomyślał.
   - Ostrożnie - uśmiechnął się szeroko, pomagając jej stanąć prosto. - Nie chcemy, żeby znów coś ci się stało.
   - W takim razie mam pomysł - odpowiedziała dziewczyna, odgarniając z twarzy kosmyk ciemnych włosów. - Nie wpadaj tak na ludzi, to nikomu nie powinno się nic stać. Poza tym, to już kolejny raz, kiedy nie popatrzyłeś przed siebie.
   - Tym razem to ty nie popatrzyłaś, Księżniczko Upiorów - odparł Sean, zauważając jej nową sukienkę. Była podobna do tej, którą miała na sobie jeszcze rano, ale wykonana z miękkszego i lekko połyskującego materiału i nieco dłuższa, a pasek, którym była przewiązana, nie był wykonany ze skóry, ale z wielu ciemnozłotych wstążek, splecionych w cienki warkocz.
   Twarz Madison również wyglądała inaczej. Jej jasne, intensywnie niebieskie oczy zdobiła delikatna kreska na powiece zamiast grubej oprawy kredki, a usta nie były naturalnie jasnoróżowe, tylko delikatnie malinowe. Sean zauważył też cienki, złoty diadem w jej rozpuszczonych włosach, jakby naprawdę była księżniczką.
   Jedną z kilku rzeczy, które się w niej nie zmieniły, było jej jak zwykle poirytowane spojrzenie i zmarszczone brwi.
   - Nie jestem żadną księżniczką, nie ma opcji - powiedziała ostro. - Nie nazywaj mnie tak.
   - Skoro ja jestem Królem Złodziei, to ty możesz być Księżniczką Upiorów. Poza tym, słyszałem, że twój brat kiedyś tytułował się Władcą Duchów, więc wpadła mi do głowy księżniczka - syn Hermesa roześmiał się.
   Madison przewróciła oczami i poprawiła zawieszony na szyi temblak.
   - Jak sobie chcesz - westchnęła po chwili. - W każdym razie, musimy zrobić naradę ekipy - dodała, zmieniając temat. - I to w trybie natychmiastowym.
   Sean przypomniał sobie nagle o poruszającym się obrazie zza wizji iryfonu. Czy ona też widziała walczące postacie?
   Już chciał o tym napomknąć, kiedy niespodziewanie nie wiadomo skąd podbiegła do nich uśmiechnięta od ucha do ucha Cindy.
   - Na co czekacie? - spytała, kładąc jedną dłoń na ramieniu Madison, a drugą opierając na łopatce Seana. - Tata powiedział, że mamy się dobrze bawić na przyjęciu, a on porozmawia z Dionizosem - lekko popchnęła ich w stronę wolnej przestrzeni, teraz udekorowanej kolorowymi lampionami, roztaczającymi przyjemne, ciepłe światło.
   - Znajdźcie Jareda i przekażcie mu, że jak tylko to wszystko się skończy, spotykamy się w moim namiocie - rzuciła jeszcze Madison ze skwaszoną miną. - Zobaczymy, co zdecyduje Dionizos - dodała, odchodząc szybkim, sprężystym krokiem w stronę rozpoczynającego się już przyjęcia.
_________________________________
Część, na której stemperowałam do końca dwa ołówki, zmazując tekst i pisząc go jeszcze raz, a później jeszcze raz nakładając poprawki. W dodatku przerzuciłam się z zeszytu A4 na A5 i nie umiem sobie wyobrazić długości rozdziałów na stronach o tym formacie. Dziwne, że w ogóle udało mi się znaleźć chwilę na pisanie pomiędzy wszystkimi tymi testami próbnymi (z matematyki już dostałam wynik - niewiele ponad 50% ;-;), w których ostatnio tonę. Niby nic nie zadane, ale czasu jakoś brak.
No, ale już bez niepotrzebnego nudzenia.
Pozdrawiam,
Cece.

PS Czy tylko ja mam wrażenie, że Sean jakoś strasznie dużo myśli?

niedziela, 12 stycznia 2014

[12] Ruchome obrazy

MUZYKA - wybierz z playlisty utwór "Out On The Town" (w miarę dodawania rozdziałów będą się także pojawiały nowe utwory)

   Niemrawo wpatruję się w zmarszczki na brezentowym suficie namiotu, kiedy Lamia oznajmia mi, że reszta załogi w końcu pokwapiła się do sprawdzenia, co ze mną, po czym wychodzi coś załatwić. Poprawiam się na moim rozkładanym łóżku i otrzepuję sukienkę z okruchów po kruchych ciasteczkach, które menada dała mi jakąś chwilę temu.
   Oglądam się w stronę wejścia i rzeczywiście, troje moich towarzyszy misji powolnym krokiem mija bachantkę i zbliża się do mnie. Cindy i Sean siadają na turystycznych stołkach rozłożonych obok, a Jared opiera się o stół, na którym Lamia rozłożyła apteczkę i jakieś jedzenie.
   - I co, zyjesz? - pyta po chwili Sean.
   - A co? - odpowiadam, również pytaniem. - Wyglądam na martwą?
   - Ale... Twoja ręka - zaczyna Cindy, pokazując palcem na bandaże i temblak. - I w ogóle wszystkie te plastry...
   - Do wesela się zagoi, co nie? - mówię. - Poza tym, bywało ze mną gorzej. Pamiętasz, jak kiedyś mieliśmy ćwiczenia na ściance wspinaczkowej? - tamtego lata miałam parę poparzeń i nogę w gipsie, a przez parę tygodni byłam przykuta do łóżka. - Albo wtedy, jak próbowałam nauczyć się jeździć na łyżwach? Jedno złamanie w tę czy we wtę... - wzruszam ramionami.
   - No nie wiem - przyjaciółka nie wydaje się przekonana.
   - To, co mnie zastanawia - odzywa się nagle Jared. - To to, dlaczego nie wezwałaś tych swoich szkieletowych kolesi, tak, jak wtedy, w Obozie. Byliby raczej pomocni w opanowaniu tamtego jaszczura, nie uważasz? - unosi brwi.
   - Powinieneś się cieszyć, że ich nie wezwała - odpowiada natychmiast Cindy. - Widziałeś, jaki wkurzony był Dionizos, a w sumie nie wyrządziliśmy jego zwierzakowi żadnej ogromnej krzywdy. Nie zadziera się z bogami, Jared. Mógłby od razu cię zabić albo zesłać na ciebie jakąś pokręconą klątwę.
   - Niby tak - zgadza się syn Aresa, ale chyba decyduje się nie dawać tak łatwo za wygraną. - Ale tak czysto teoretycznie, mogłaś to zrobić, prawda? - naciska.
   - A co cię to tak obchodzi? - pyta Sean poirytowanym tonem. - Może mogła, a może nie. W sumie to chyba i lepiej, że nic nie zrobiła, w każdym razie to nie twoja sprawa, okej? - robi krótką pauzę, po czym zaczyna na nowo. - Chociaż może trochę i twoja, bo gdybyśmy zabili pytona, byłbyś już martwy. Powinieneś teraz dziękować, a nie zadawać głupie pytania - wzdycha głośno, a ja zaczynam się zastanawiać, czy ten cały Król Złodziei jest takim kompletnym idiotą, za jakiego wzięłam go na początku.
   - Mów, co chcesz - Jared odpuszcza i przewraca oczami.
   Zsuwam z siebie lekki koc, którym przykryła mnie Lamia, zanim wyszła i siadam na skraju łóżka, przodem do reszty, żeby nie musieć już wykręcać głowy w bok.
   - Wiecie, kiedy możemy stąd ruszać? - pytam. Skoro rozmawiali z Dionizosem, do którego, jak mniemam, należy cały obóz, powinni byli chociaż dowiedzieć się, jak długo możemy tu zostać.
   - Nikt nic nie powiedział - objaśnia Cindy, wciąż patrząc ze zmartwieniem na poprzyklejane tu i tam na moim ciele plastry. - Ale wydaje mi się, że powinniśmy skontaktować się z panią Jackson, powiedzieć jej, że żyjemy, czy coś...
   - Miałem w plecaku portfel z drachmami - wzdycha Jared. - Ale zostawiłem go w schowku.
   - No to na co czekasz? - niecierpliwię się. Chyba nie jest tak leniwy, żeby nie móc przespacerować się kawałek i wyjąć co trzeba. Nie możemy być daleko od miejsca, w którym zostawiłam motocykl. - Idź po plecak, wyjmuj złoto i dzwonimy.
   - Widzisz, Grant, to wcale nie takie proste - tłumaczy chłopak. - Dionizos nieźle się wściekł o tę rozróbę z jaszczurem i kazał skonfiskować motor, a że wszystkie rzeczy zostawiliśmy schowane pod siodełkiem, to raczej nieprędko je odzyskamy.
   - Mogę porozmawiać z tatą, żeby spróbował go przekonać - proponuje Cindy. - Pogadają sobie jak bóg z bogiem i może coś z tego wyjdzie.
   Wzdycham zażenowana, ale chwilę później przypominam sobie, że miałam w kieszeni spodenek chyba ze dwie czy trzy drachmy na wszelki wypadek. Odruchowo sięgam ręką na biodro, gdzie powinnam znaleźć wylot kieszonki, ale pod palcami czuję tylko miękki materiał sukienki. Rozglądam się nerwowo po wnętrzu namiotu, mając nadzieję, że Lamia zostawiła gdzieś tu moje stare ubrania. Dostrzegam coś, co wygląda podobnie do złożonej koszulki, znajdujące się na stole za plecami Jareda i natychmiast wstaję i podchodzę parę kroków w tym kierunku, by sprawdzić swoje przypuszczenia. Pod moim granatowym topem, najwyraźniej upranym, leżą, również czyste, ciemnobrunatne krótkie spodnie, z całą zawartością kieszeni w środku.
   - No, to możemy dzwonić - oznajmiam triumfalnie, ściskając w dłoni dwie okrągłe, złociste monety.

~*~

   Sposób, w jaki korzystało się z iryfonu wciąż był dla Seana niezrozumiały, nawet mimo tego, że widział dokładnie, jak go uruchomić i jak poprosić boginię Iris o połączenie. Jego mózg nie mógł, a może nawet nie chciał przetworzyć faktu, że aby je nawiązać, trzeba wrzucić drachmę w unoszącą się w powietrzu, pojawiającą się znikąd tęczę.
   Patrzył, jak kolorowy łuk przekształca się w coś w rodzaju okna, również zawieszonego jakiś metr ponad ziemią, a w ramie powstaje obraz Obozu Herosów, z którego wyruszyli coś koło tygodnia temu. Zauważył położoną nieco na uboczu jaskinię nieco pokręconej, rudowłosej wyroczni, którą przedstawiła mu pani Jackson - jak ona miała na imię? Rebekah? Ronnie? Rachel? Tak, chyba Rachel - całą wypełnioną jakims ogromnym malowidłem, którego albo jeszcze tam nie było, kiedy oprpwadzano go po Obozie, albo po prostu nie zauważył go wcześniej (w co, swoją drogą, szczerze wątpił).
   Dość powiedzieć, obrazy były naprawdę realistyczne. Musiała to być jakaś bitwa czy coś w tym guście, bo wszędzie znajdowały się postacie uzbrojone w najróżniejsze rodzaje mieczy, włóczni i dzid, toporów, łuków, kusz i innych typów broni, których Sean nie znał, a dookoła nich kłębiło się mnóstwo jakichś potwornych stworzeń.
   W centrum groty znajdowała się największa scena, przedstawiająca troje ludzi - "półbogów" - poprawił się w myśli Sean - czarnowłosego chłopaka, który raczej nie mógł być starszy od niego samego, blondynkę, na oko mniej więcej w tym samym wieku, i młodego mężczyznę o włosach w kolorze mokrego piasku, stojącego naprzeciw dwójki, ze złotym sztyletem w dłoni. Dookoła nich widać było coś jakby salę tronową, z tym, że tronów było dwanaście, a nie jeden, jak to zwykle bywa. Pomieszczenie było ogromne i bardzo jasne, jego ściany wykonano z bogato zdobionego, kremowobiałego marmuru, a w centrum znajdowało się ogromne palenisko z połyskującym niebezpiecznie zielonym, greckim ogniem. "Olimp" - podpowiedział Seanowi jego umysł.
   Nagle wydało mu się, że troje postaci na obrazie zaczyna się poruszać. Początkowo walczyli, młodszy chłopak próbował pokonać jasnowłosego mężczyznę, lecz w pewnym momencie zatrzymali się i chyba próbowali rozmawiać. Następną rzeczą, którą zobaczył Sean, było tylko odbicie starszego półboga w ostrzu złotego noża. Tęczówka jednego z jego oczu była szaroniebieska, podobna do jego własnych, podczas kiedy drugie oko emanowało złotem. Przez prawą stronę jego dość młodo wyglądającej (i niewątpliwie przystojnej) twarzy przebiegała długa blizna, zaczynająca się tuż ponad brwią, a kończąca na lini żuchwy.
   Później odbicie zniknęło, a mężczyzna odwiązał napierśnik zbroi i wbił sobie sztylet w serce.
   Zaraz potem malunek przestał się poruszać i wrócił do pierwotnego wyglądu, a Sean poczuł, że ktoś kłuje go poznokciem w ramię.
   - Znów zasypiasz, Śpiąca Królewno? - odezwała się Madison, wyciągając go z zapatrzenia.
   - C..co?
   Dziewczyna przewróciła oczami.
   - Podobno lustra to był twój pomysł na pokonanie jaszczura - powiedziała pani Jackson zza tafli iryfonowego okna.
   Sean skinął głową.
   - Znaczy... Gdyby to nie wyszło, miałem jeszcze drugi pomysł - dodał pospiesznie. - Każdy jaszczur ma jeden słaby punkt, na klatce piersiowej, tuż pod sercem. Skóra na brzuchu jest cienka i wystarczy tylko odpowiednio uderzyć mieczem lub włócznią - objaśnił. - To powinno działać na każdym gatunku gada.
   - To dlaczego nie wypróbowaliśmy najpierw tego sposobu? - oburzył się Jared.
   - Już o tym rozmawialiśmy, Cunningham, nie pamiętasz? - uciszyła go poirytowana Madison. - Ciesz się, że nie zabiliśmy pytona i ciągle muszę się użerać z twoją irytującą osobą.
   - Nie ciebie pytałem.
   - Ale dostałeś odpowiedź, więc możesz się zamknąć.
   - Przestańcie! - zawołała pani Jackson, ucinając kłótnię Jareda i Madison. - Mamy do załatwienia ważniejsze rzeczy, więc moglibyście odłożyć swoje bezsensowne sprzeczki na bok. Musicie odzyskać motocykl i jak najszybciej dotrzeć do Podziemia, a po drodze rozglądajcie się też za Tobiasem. Dowiedzieliśmy się, że wydostał się przez zachodnią granicę Obozu, ale to na razie wszystko, co mamy - kobieta odgarnęła z czoła kosmyk blond włosów i westchnęła głośno. - Teraz jeszcze mam na głowie cały ten obraz i kolejną przepowiednię.
   - Kolejną przepowiednię? - zdziwiła się Cindy.
   - Jest czymś w rodzaju drugiej części tamtej, którą słyszeliście przed wyruszeniem. Mam ją zapisaną gdzieś tutaj... - pani Jackson zaczęła szukać czegoś po kieszeniach. - O, tutaj jest - oznajmiła, wyciągając jakąś pomiętą kartkę papieru. - Słuchajcie.
Pozór niebezpieczeństwa zwodzi iluzjami,
Upiorów arie sieją plon chaosu.
Śpi dziecko, niepomne na przestrogi głosu
Zdrajcy, który powrócił, by odkupić winy,
Odzyskać dawno utracony honor, choć wie,
Że zgubiony grób już pod sobą kopie,
Na nowo otwierając dawne blizny.
______________________________________
Ta-da! Jak mówiłam na facebooku, nowy rozdział po betowaniu! Jeszcze trochę i zaczną się prawdziwe przygody :)
Miłej niedzieli wszystkim,
Cece.