wtorek, 20 sierpnia 2013

[03] Klątwy, szermierka i zimny prysznic

MUZYKA - wybierz z playlisty utwór "Oh Love" (w miarę dodawania rozdziałów będą się także pojawiały nowe utwory)

   Następny dzień zaczyna się właściwie tak samo jak poprzedni, z tą różnicą, że jestem jeszcze bardziej niewyspana. Noc była okropnie duszna, a dochodzące z łóżka obok, irytujące chrapanie Nica ani trochę nie pomogło mi zasnąć.
   Po śniadaniu złożonym z kromki chleba z masłem, jajecznicy z czterech jaj i monstrualnej porcji bekonu, zjedzonym w towarzystwie brata i jego niezbyt śmiesznych żartów (jest najfajniejszym dorosłym, jakiego znam, ale, na bogów, chyba nie słyszałam nic gorszego od jego kawałów) idę trochę poćwiczyć walkę. Szczerze mówiąc, jest to jedna z rzeczy, które pomagają mi się odstresować. Kiedy jestem w gorszym nastroju lub po prostu muszę się na czymś wyżyć (czyli dosyć często), zazwyczaj siekam w drobny mak kilka manekinów treningowych.
   Tym razem chyba nie jest mi dane się zrelaksować. Już przy wejściu do zbrojowni zauważam dużą grupę dziewczyn, dziewczyńskich dziewczyn (czyli takich, których głównymi zainteresowaniami są chłopcy, ubrania, makijaż i jeszcze raz chłopcy), głównie z domku Afrodyty, co wydaje mi się trochę dziwne, bo sala treningowa raczej nie jest ich zwyczajowym miejscem spotkań. Okupują głównie przestrzeń przy wejściu do zbrojowni, więc mam trudności z dostaniem się do pomieszczenia.
   Przeciskam się przez tłok, żeby wziąć miecz i założyć na siebie zbroję, znajdując przy okazji trochę spokojniejsze miejsce. Kiedy poprawiam napierśnik, mam dziwne wrażenie, że wszystkie obecne tu przedstawicielki tak zwanej "płci pięknej" patrzą wprost na mnie. Rozglądam się dookoła, ale wciąż niezbyt rozumiem, dlaczego i postanawiam kontynuować przygotowywanie się do ćwiczeń.
   Schylam się, aby poprawić rozwiązaną sznurówkę tenisówki, kiedy coś uderza w mój bok, nieco wytrącając mnie z równowagi. Podpieram się ręką o ziemię, aby nie upaść i kończę wiązać but, po czym prostuję się.
   Obok mnie stoi uśmiechnięty Sean i rozmawia ze wszystkimi swoimi "fankami", bo chyba tak mogę nazwać obecną tu hordę wypacykowanych dziewczyn. Jego ciemne blond włosy są w jakimś dziwnym, poranno-przedpołudniowym nieładzie, ale to chyba zamierzony efekt (coś w stylu "dopiero wstałem z łóżka, ale i tak wyglądam świetnie"). Na pomarańczowej, obozowej koszulce i wąskich dżinsach ma prostą, uniwersalną zbroję, na pierwszy rzut oka widać, że zupełnie nową (może dostał ją zaraz po przybyciu, albo leżała gdzieś w zbrojowni, nigdy nieużywana przez nikogo). Chłopak opiera się nonszalancko o ścianę za nim i spogląda na mnie z dziwnym półuśmiechem za twarzy.
   - Mówiłam, żebyś uważał, gdzie pchasz swoje cztery litery - mówię z wyższością, wiążąc prawy naramiennik.
   - Może raczej, kogo do siebie przyciągam? - blondyn puszcza mi oczko i uśmiecha się szerzej.
   Czy to miał być podryw? Może i jest nawet niebrzydki (co wciąż nie oznacza, że mi się podoba), ale jak na razie nie wydaje się zbyt inteligentny. Zadufany w sobie kobieciarz, ot co.
   - Będziesz tu tak stać, czy masz zamiar w końcu użyć tego? - wskazuję na trzymaną przez chłopaka broń. - Hej, chwileczkę... - myślę na głos. - Skąd wziąłeś ten miecz? - pytam po chwili.
   Jeśli wzrok mnie nie myli, Sean trzyma w ręce Szerszenia, ostrze prawie (jeśli nie równie) stare, jak moje, wykute w jednej połowie ze stali, a w drugiej z Niebiańskiego Spiżu, zdolne zabijać potwory, półbogów, a także ranić śmiertelników. Z tego, co wiem, spłonęło podczas Wojny Tytanów, jakieś dwadzieścia pięć czy sześć lat temu, ale mogę się mylić, bo (dzięki bogom) osobiście tam nie byłam.
   - Ten? - blondyn unosi miecz przed twarz, przesuwając wzrok po całej długości klingi. - Znalazłem go gdzieś tam - wskazuje na stertę nieużywanych sprzętów, znajdującą się w rogu pomieszczenia. - Chyba do nikogo nie należy, prawda?
   - Jest przeklęty - wyjaśniam krótko. - Jego poprzedni właściciel rozpętał wojnę, która prawie zniszczyła pół kuli ziemskiej.
   - Nie wygląda jakoś specjalnie niebezpiecznie - chłopak wzrusza ramionami i poprawia swoją brązowo-złotą zbroję, którą teraz potrafię skojarzyć z właścicielem, tym samym gościem, który kiedyś używał Szerszenia - Lukiem Castellanem.
   Swoją drogą, cały ten Luke miał nieźle nie po kolei. w głowie. Chciał wywrócić praktycznie całą cywilizację Zachodu do góry nogami i pozwolić tytanowi Kronosowi przejąć władzę na Olimpie. A wszystko przez to, że czuł się zapomniany przez swojego boskiego ojca, Hermesa.
   Kto jak kto, ale wydaje mi się, że Hermes jest jednym z tych bogów, który poświęca swojemu półludzkiemu potomstwu dość dużą uwagę. Fakt, jego dzieci jest dużo, ale w porównaniu z dziećmi Ateny, Apolla, czy nawet Afrodyty (która, prawdę mówiąc, czasem wpada do Obozu na herbatkę z kierownictwem - pan Jackson zawsze potem wydaje się trochę poirytowany), nie mówiąc już o Wielkiej Trójce, widzą się z nim bardzo często.
   Na szczęście urodziłam się długo po zakończeniu całej tej idiotycznej wojny i nie mam takich problemów jakie miał Luke. Zdaję sobie sprawę, że mój ojciec ma naprawdę dużo roboty (musi przecież kontrolować całe Podziemie, co nie?) i nie jest w stanie być cały czas ze mną.
   Zresztą, kto by zniósł tatuśka Hadesa przez dwadzieścia cztery na dobę? No na pewno nie ja.
   - Na twoim miejscu uważałabym, żeby nie ściągnąć klątwy na siebie - rzucam ponuro.
   - Daj spokój, Madison - odzywa się nagle Lisa Walch, grupowa domku Afrodyty, stojąca przed wszystkimi wzdychającymi na widok Seana dziewczynami. - Nie wydaje mi się, żeby jakiś głupi miecz miał przysporzyć komukolwiek kłopotów. A już na pewno nie komuś takiemu jak Sean - kładzie obie dłonie na ramieniu blondwłosego. - Nie słyszałaś, co zrobił, zanim do nas dotarł? - pyta, jakby faktycznie dokonał jakichś heroicznych czynów, po czym posyła mu zalotny uśmiech.
   Lisa jest osobą, której właściwie nie da się lubić, nie będąc częścią ścisłego grona jej psiapsiółeczek od siedmiu boleści. W kilku słowach potrafi sprawić, że poziom czyjegoś poczucia własnej wartości natychmiast zjedzie w dół o sto procent. Jest jak najpopularniejsze dziewczyny w liceach, tylko w półboskiej wersji. Bez przerwy gada tylko o tym, jaka to nie jest mądra, dobra i wspaniała, a przede wszystkim, nieziemsko piękna (wyczuj sarkazm).
   W sumie to nie jest jakoś wybitnie brzydka. Ma długie, czekoladowe loki i bardzo ciemne, prawie czarne oczy z długimi rzęsami. Jest dość wysoka, a ze swoją figurą klepsydry mogłaby zrobić karierę jako modelka, gdyby tylko nie była (jak każdy inny półbóg) magnesem na potwory.
   - W razie czego niech nikt nie mówi, że nie ostrzegałam - podsumowuję, bo nie chcę wdawać się w dalsze, zupełnie niepotrzebne dyskusje. - A teraz przepraszam, bo nie wiem, jak wy, ale ja przyszłam tu na trening - zabieram z podłogi swój hełm i wychodzę ze zbrojowni, przepychając się między zachwyconymi synem Hermesa dziewczynami.
   Widzę, że wszyscy walczący mają już przeciwników i wzdycham głośno. Mogłam nie marnować tyle czasu na głupie gadanie o klątwach i wojnach.
   - Co u ciebie, Grant? - słyszę za sobą głos Jareda. Zastanawiam się, co tu robi, ponieważ walka mieczem nigdy nie była jego mocną stroną, w przeciwieństwie do posługiwania się jego ulubioną elektryczną włócznią, którą zdrobniale nazywa Pieszczochem.
   - Na pewno lepiej niż u ciebie - odwracam się przodem do niego, aby spotkać się z falą zimnej wody prosto w twarz i idiotycznym śmiechem syna Aresa.
   - Lepiej? - chłopak unosi kącik ust w górę, formując na twarzy kpiący wyraz. - Jesteś pewna?
   - W życiu ci tego nie daruję, Cunningham! - krzyczę i zamachuję się na niego mieczem. Może i jestem cała mokra, a dzięki rozmazanemu eyelinerowi wyglądam jak panda, ale wciąż mogę mu porządnie przysolić.
   Już mam ciąć i rozwalić mu ramię, kiedy wszyscy dookoła zamierają, patrząc w kierunku wejścia do sali treningów. Również spoglądam w tamtą stronę, skąd dochodzi wyraźny brzęk metalu o metal.
   Jeszcze tylko tego brakowało...
   Okazuje się, że wszyscy (łącznie z hordą wymalowanych panienek) wgapiają się w walkę Seana z Aaronem Yawndale, od którego większość uczestników uczy się techniki walki, odkąd uchodzi za mistrza szermierki w Obozie.
   Heca jest taka, że chyba znalazł się ktoś jeszcze lepszy.
   Myślałam, że karmelowowłosy chłopak jest tylko zadufanym w sobie, niezbyt mądrym pozerem, który potrafi tylko głupkowato się szczerzyć i chodzi jak ostatnia łamaga, ale najwyraźniej się pomyliłam, bo naprawdę niezły z niego zawodnik. Nabieram do niego jeszcze więcej szacunku, kiedy jednym, płynnym ruchem wytrąca Aaronowi broń z ręki.
   Może wcale nie jest taki zły, jak mi się wydawało...
   Z drugiej strony, niespodziewane umiejętności Seana tylko mobilizują mnie do dalszego doskonalenia się, aby samemu zająć miejsce najlepszego szermierza.
   Po zakończonym pojedynku spora liczba osób podchodzi do zwycięzcy, aby pogratulować mu i skomplementować jego technikę. Ja wolę na razie przyjrzeć mu się z daleka i obserwować, bo wydaje się bardzo interesującą postacią. Sam przebył z jednego krańca kraju na drugi, został uznany wczoraj wieczorem, w wieku szesnastu lat i choć przybył przedwczoraj w nocy, już tyle osób praktycznie pada mu do stóp. Nieźle.
   Rozmowy przerywa grany na trąbce alarm, który każe wszystkimzgromadzić się w amfiteatrze nad zatoką Long Island.
   Najpierw straciłam czas w zbrojowni, potem Jared oblał mnie wodą, a teraz to? Miły początek dnia, nie ma co.
__________________________
No, w końcu udało mi się dorwać do laptopa z internetem.
Jeszcze trochę, a zacznie się prawdziwa akcja. Mam sporo pomysłów, ale nie wiem jeszcze, które wykorzystam i w jakiej kolejności.
Na razie ściskam,
Cece.

5 komentarzy:

  1. Wow! Super blog! Czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Supcio oby tak dalej niemoge sie doczekac nastepnego rozdzialu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Supcio. Czekam na kolejny rozdzial. Mam nadzieje ze nie pozwolisz dlugo czekac? :-*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny. Miło się czyta. Madison wydaje się być osobą interesującą, jeszcze dużo pokaże. Lubię Jareda, wydaje mi się miłym i zabawnym akcentem w życiu głównej bohaterki. Dziś muszę dołączyć tylko jedną, małą uwagę:
    Opis- cały czas za mało. W ogóle nie opisałaś zbrojowni, pogody, wyglądu postaci.... Musisz popracować nad takim rozwinęciem. No i właśnie przez to rozdział jest tak koszmarnie krótki... :( *to komplement bo mam ochotę na dużo więcej OPISY OPISY OPISY*
    Jestem ciekawa rozwoju relacji Sean/Medison. Czekam na więcej!!!!

    ~Alis~

    OdpowiedzUsuń