piątek, 9 sierpnia 2013

[02] Uważaj, na kogo się pchasz

MUZYKA - wybierz z playlisty utwór "Shoplifter" (w miarę dodawania rozdziałów będą się także pojawiały nowe utwory)

   Spędzam resztę dnia, wyżywając się na wszelkiego typu tarczach i manekinach. Nie mogę sobie darować, że dałam się pokonać przez głupie zamyślenie. Powinnam była bardziej się skupić, a nie pozwolić, by Cindy udało się mnie podejść. W taki sposób nigdy nie zasłużę na bycie kimś wielkim i godnym zapamiętania. Bardzo chciałabym być uważana za kogoś niepokonanego, wzór do naśladowania, a nie za nieudacznicę, która daje się tak łatwo wyprowadzić w pole.
   Jestem w trakcie treningu rzutu oszczepem, kiedy ktoś podchodzi do mnie od tyłu i delikatnie klepie mnie w ramię.
   Odwracam się, by ujrzeć przed sobą uśmiechającą się szeroko, jak zawsze promienną Cindy.
   - Czemu nie przyszłaś na obiad? - pyta dziewczyna, wysuwając mi broń z ręki, po czym odkłada włócznię na wyznaczone dla niej miejsce.
   - Dlaczego miałabym przychodzić? - odpowiadam pytaniem. - I tak nie byłam głodna - dodaję po chwili.
   - Chodź chociaż zjeść kolację - przekonuje mnie córka Apollina. - A potem na ognisko. Mają przedstawić tego nowego, o którym ci mówiłam.
   Na wzmiankę o nowo przybyłym nieco się wzdrygam. Mam dziwne wrażenie, że jego pojawienie się tutaj może spowodować jakieś kłopoty, poza tym to właśnie jego temat rozproszył mnie podczas walki. Jednak z drugiej strony ktoś, kto ma szesnaście lat i wciąż nie został uznany, jest swego rodzaju anomalią. Zdarza się, że bogowie przyznają się nawet do dziesięcioletnich dzieci, takich jak Tobias Jackson, który właściwie też jest jedynym w swoim rodzaju, szczególnym przypadkiem. Nazywamy go półherosem, ponieważ nie jest bezpośrednio synem któregoś z Olimpijczyków, ale wnukiem, i to aż dwojga z nich, Posejdona i Ateny. Ma ogromną moc, choć nie tak wielką jak jego rodzice - szanowne kierownictwo Obozu Herosów. Potrafi kontrolować niewielkie strużki wody i jest niesamowicie inteligentny, ale zazwyczaj spędza czas, siedząc w okalającym Obóz lesie i rysując coś w swoim szkicowniku.
   Nigdy nie widziałam żadnej z jego prac, ale chodzą plotki, że rzeczywiście ma talent. Niestety, jest strasznie zamknięty w sobie (a przynajmniej taki się wydaje) i nie odzywa się praktycznie do nikogo. Jeśli już cokolwiek mówi, są to zazwyczaj krótkie, urwane zdania, wyburczane pod nosem.
   - To jak będzie, idziesz? - pyta nagle Cindy po raz kolejny.
   - Mogę iść - rzucam krótko i wychodzę za koleżanką z sali treningowej.
   Po drodze mijamy Jareda, który wygląda na obrażonego po tym, jak potraktowałam go dziś rano. Ale co mam powiedzieć, po całym tygodniu okropności zasłużył sobie na bycie przeszukanym przez jednego z moich nieumarłych żołnierzy. Niestety, jestem prawie na sto procent pewna, że już szykuje kolejne niezbyt zabawne kawały.
   Kiedy w końcu dochodzimy do stołówki, wszystkie stoły są już zapełnione. Moja towarzyszka wciska się gdzieś pośród swoich przyrodnich braci i siostry, a ja pokonuję jeszcze kilkanaście kroków dzielących mnie od mojego stolika.
   Właściwie to prawie pokonuję, bo zaraz po moim wejściu do jadalni wpada we mnie jakaś bliżej nieokreślona postać, swoim ciężarem powalając mnie na ziemię.
   - Nie możesz z łaski swojej uważać, jak chodzisz? - burczę obrażona, podnosząc się. Nie do wiary, już drugi raz dzisiaj leżę plecamj na podłodze.
   - Eee... Sorki - słyszę w odpowiedzi.
   Na wprost przede mną stoi wysoki, szczupły ciemny blondyn o szarych oczach i głupkowatym wyrazie twarzy. Wygląda na zakłopotanego i nerwowo przeczesuje włosy palcami, a na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec.
   Szczerze mówiąc, nie widziałam go tu wcześniej. Niewykluczone, że jest synem jakiegoś pomniejszego bóstwa i po prostu nie zwróciłam na niego uwagi, jednak muszę przyznać, że nie jest brzydki. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że jest na swój sposób przystojny.
   Pomimo tego, postanawiam przyjąć postawę niewzruszonej, obrażalskiej pannicy (w końcu nie jestem tu, aby szukać chłopaka, tylko, żeby nauczyć się walczyć z potworami, prawda? poza tym, Madison Grant nie mizdrzy się przed byle kim, a na pewno nie przed kimś, kto chodzi jak ostatnia łajza) i mówię z wyższością:
   - Następnym razem po prostu patrz, na kogo się pchasz.
   Odsuwam zdezorientowanego chłopaka ramieniem i idę dalej do stołu położonego najbardziej na uboczu. Zwykle jem posiłki sama, ale dziś Fata postanowiły zesłać mi miłego kompana.
   - Nico! - podbiegam kilka kroków i rzucam się siedzącemu na ławce bratu na szyję. To chyba jedyny dorosły, którego naprawdę lubię. Nigdy nie próbuje mnie pouczać, nawet jeśli wszyscy dookoła widzą, że potrzebuję długiego i nudnego potoku słów, jak to mam się nie zachowywać.
   - Jak tam, młoda? - pyta, kiedy zajmuję miejsce obok niego. - Chcesz kawałek pizzy? - wskazuje na leżący przed nami ogromny talerz capriciosy.
   - A ofiara? - upewniam się, zanim zacznę jeść. Zawsze przed rozpoczęciem kolacji oddajemy część posiłku naszym boskim rodzicom, aby "zapewnić sobie ich przychylność", czy coś w tym guście.
   - Myślisz, że gdzie zniknęła połowa pepperoni? - śmieje się Nico. - A, właśnie - opanowuje się i zaczyna mówić nieco spokojniejszym tonem. - Tatusiek przesyła ci uściski z okazji urodzin - wyjmuje z kieszeni jakieś kluczyki, chyba do samochodu, po czym kładzie je centralnie przed moim nosem.
   - Co to? - pytam, biorąc przedmiot do ręki. - Przecież moje urodziny były chyba pół roku temu. Poza tym, chyba mu się coś pomyliło, bo i tak nie mogę jeszcze prowadzić.
   - Samochodu nie, ale harleya owszem - brat uśmiecha się konspiratorsko. - Jest naszpikowany różnymi fajnymi bajerami, dlatego cyklopi przerabiali go chyba ze trzy miesiące. Potem trochę przezimował w Podziemiu i pewnie byłby tam stał do dzisiaj, gdyby nie to, że mam akurat coś do załatwienia w Obozie Herosów - niemal przechodzi mnie dreszcz, kiedy wypowiada ostatnie słowa. Tak, jakby w Hadesie zdarzyło się coś naprawdę okropnego.
   - Co konkretnie? - dopytuję, zaczynając chyba czwarty kawałek pizzy.
   - Coś niedobrego dzieje się głęboko pod ziemią - wyjaśnia Nico, tym razem zupełnie poważnie. - Mam nadzieję, że Percy i Annabeth pomogą mi dociec, co to takiego. Nawet ojciec nie ma na to wpływu - zawiesza na chwilę, po czym diametralnie zmienia temat. - No, chyba powinniśmy się zbierać. Z tego, co wiem, zaraz zaczyna się wasze ognisko.
   Chowam kluczyki do kieszeni szortów i odnoszę brudne naczynia do zmywalni, gdzie czekają już harpie sprzątające, zatrudnione do mycia ich, po czym przechodzę do miejsca, gdzie zwykle spotykamy się nad płomieniem ogniska. Jak zwykle, pierwsze pojawiają się informacje o dyżurach w kuchni i inne "ogłoszenia parafialne", które na szczęście udaje mi się przegapić. Przynajmniej będę mogła wykręcić się od sprzątania łazienek po wszystkich czy inspekcji broni, mówiąc, że najzwyczajniej w świecie nie dotarło do mnie jakiekolwiek polecenie.
   Następnym punktem zwyczajowego "programu" jest przedstawienie nowo przybyłych obozowiczów, którzy najczęściej właśnie w tym momencie zostają uznani. Potem oddelegowuje się grupę, której zadaniem jest doprowadzić delikwentów do odpowiednich domków.
   Tym razem jest jednak trochę inaczej. Po oficjalnym powitaniu kilku dzieciaków pan Jackson, kierownik i koordynator Obozu, i centaur Chejron, wieloletni nauczyciel jego uczestników, wstają i występują przed wszystkich.
   - Dzisiaj dołączył do nas także ten oto młody człowiek imieniem Sean - zaczyna Chejron. - Podejdź do nas, chłopcze - zwraca swój ludzki tors w moje prawo, a po chwili z grupy półbogów siedzących po tamtej stronie wyłania się karmelowowłosy chłopak, który wpadł na mnie przed kolacją. Szybko łączę fakty i uświadamiam sobie, że to musi być właśnie ten "nieuznany z San Francisco", o którym rano opowiedziała mi Cindy.
   Nieźle potraktowałam prawdopodobnego syna Zeusa, nie ma co.
   Krótko wzdycham, zastanawiając się, jak szybko zostanę porażona przez Seana jakimś piorunem, kiedy nastaje niespodziewana cisza. Rozglądam się dookoła, szukając jej przyczyny, kiedy do mojej pustej, sarkastycznej mózgownicy dociera, że to moment, w którym boski rodzic przyznaje się do pokrewieństwa z herosem.
   Spoglądam na chłopaka, widząc magiczny symbol skrzydła, migoczący w powietrzu ponad jego głową. Na skroni blondyna pojawia się wieniec z gałązek krzewu laurowego, a z boków jego trampek wyrastaja małe skrzydełka, które unoszą go kilkanaście centymetrów w górę.
   Chwilę później Sean stoi już bezpiecznie na ziemi, a pan Jackson podchodzi do niego i chwyta go za rękę, unosząc ją w triumfalnym geście.
   - Sean Eulk, syn Hermesa! - ogłasza, a zgromadzeni półbogowie zaczynają bić brawo. - Witamy w Obozie Herosów.
   "Tsa... Witaj w Obozie, koleś" - myślę i również zaczynam klaskać.
___________
No, wróciłam. Nie wiem, na jak długo, bo być może pojadę jeszcze w jedno miejsce, najprawdopodobnej na cały tydzień.
Ściskam,
Cece.

PS Kto się cieszy na premierę Morza Potworów za niecały tydzień?

5 komentarzy:

  1. Ja się cieszę bejbi, bo idziemy razem ;)
    P.S. Nico jest mój ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko, jak dawno czekałam na tego typu opowiadanie!
    Doprawdy, ciekawie napisane, poprawnie, lekko. Dołączam do obserwowanych i zapraszam przy okazji do siebie. :)
    http://stayonemorenight.blogspot.com/
    PS. Piękny szablon.

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu! Wiesz ile czekałam? :3
    Ach , zaklepuję Sean'a ! Jak coś mu się stanie, to uwierz mi, uważaj.
    Uważaj...
    Pozdrawiam !
    Slendy

    OdpowiedzUsuń
  4. Osobiście uważam, że Twój szablon to mistrzostwo świata, choć jak zwykle mam jakieś ale. Zostawiłam kwadratowe ramki, bo te zaokrąglone trochę psują moim zdaniem nastrój. Są zbyt łagodne.
    Ale dość o szablonie, pora na treść.
    Wprawdzie czytałam tylko złodzieja pioruna, bo jakoś nie miałam okazji dotrzeć do reszty, ale urzekł mnie ten świat i stwierdziłam, a co mi tam! Przeczytam Twoje opowiadanie.
    Nie zawiodłam się.
    Ciekawie opisane, fabuła stopniowo się rozwija i nie pędzisz zbytnio. Chwała Ci za to.
    Mam kilka uwag odnośnie sprzętu (jak ma się chłopaka - kowala ot potem ma się takie zboczenie xD )
    Na pewno nauczyciele kazaliby Madison wyczyścić z potu zbroję i na bank znajdowała się na jakimś stojaku/stole. Gdyby tak wszyscy rzucali zbrojami, to nie pożyły by długo. Poza tym na pewno po starciu musiałaby naostrzyć/wyczyścić ostrze. Nie wiem czy ono się nie tępi, ale jeśli tak, to osełka w dłoń i jechane!
    I przed każdą walką należy się rozciągnąć, bo to takie same ćwiczenia, jak joga czy akrobatyka, taniec. Bez rozgrzewki można nabawić się niezłej kontuzji.
    I jeszcze jednak uwaga. Justuj tekst, wygląda przejrzyściej.

    Bardzo mi się podoba, ale musisz popracować jeszcze nad takimi szczegółami. W razie czego służę pomocą.
    Całusy
    JS, córa Hefajstosa z lodowe-serce.blogspot.com/

    PS
    Szkoda, że z Jareda zrobiłaś takiego złośliwca. Ja go sobie zaklepuję, bo uwielbiam Evana xD (czyżby ktoś oglądał American Horror Story?)

    OdpowiedzUsuń
  5. No mogę zostać już chyba stałym czytelnikiem. Świetnie lekko piszesz. Masz pomysł i go realizujesz.
    Madison mi się podoba chociaż musisz uważać na to żeby nie przegiąć z tymi jej ironicznymi komentarzami, samorealizacją i pyskowaniem bo postać może stracić i zrobi się bardziej dziecinna.
    Zgadzam się z koleżanką z góry: musisz utrzymywać szczegóły. Opisy miejsc, jedzenie na stołówce, walkę i wszystko co się potem dzieje np. ostrzenie mieczy, spacer po bagnach, pogoda za oknem, kolory itd itd. Dzięki temu opisy (fabuła) będą pełniejsze, opowiadanie dłuższe i fajniej będzie można wejść w bohaterów.
    Jeszcze ostatnia mała uwaga- wczuj się w bohaterów, wtedy łatwiej będzie ci korumpować myśli i pisać. Będzie to wiarygodne :)
    Jesteś bardzo ciekawym autorem którego będę motywować i wytykać błędy ale tylko żebyś była lepsza.
    Dużo weny i do usłyszenia :)

    ~Alis~

    OdpowiedzUsuń