Słysząc skrzypienie otwieranych powoli drzwi, Annabeth podniosła głowę znad pliku kartek z notatkami Rachel. Ostatnio duch wyroczni chyba postanowił nawiedzać ją częściej, bo ruda oprócz malowania ultrarealistycznych obrazów przedstawiających przygody jej, Percy'ego, Nico i mnóstwa innych półbogów (ostatnio jej ulubionym tematem były, nie wiedzieć czemu, czasy bitwy o Manhattan), miewała także coś w rodzaju wizji, dostępnych tylko dla niej samej. Na początku zgodnie z Annabeth uznały, że to nic istotnego, ale kiedy widzenia stały się częstsze i wyraźniejsze, Rachel zaczęła spisywać lub rysować ich treść.
- Znaleźliście go? - spytała Annabeth, gdy zobaczyła, że osobą, która właśnie weszła do jej gabinetu (zarządzanie Obozem Herosów ma pełno zalet, na przykład wygodne, duże, pojedyncze sypialnie w Wielkim Domu i własne biuro) był Percy.
- Nie - odpowiedział syn Posejdona. - Ale wysłaliśmy z Nico kilka patroli, które przeszukają okolicę.
- Ty Glonomóżdżku! - wykrzyknęła Annabeth. - Patrole? Naprawdę? - kobieta nie kryła poirytowania. - Wczoraj ogłosiliśmy, że nikomu nie wolno opuszczać Obozu, choćby się waliło i paliło, a ty wysyłasz patrole? - córka Ateny podniosła się zza biurka i ukryła twarz w dłoniach. - Mamy na głowie cały Obóz, a nie umiemy nawet upilnować własnego syna... - zaszlochała.
Perseusz podszedł do żony i objął ją ciepłym ramieniem.
- Znajdziemy go, Annie. Nie martw się.
W tym momencie po pokoju rozległo się głośne, natarczywe, intensywne pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołała Annabeth, cudem powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem z powodu zniknięcia Tobiasa. Chłopiec miał dopiero dziesięć lat, a poza Obozem Herosów czyhało na niego nie lada niebezpieczeństwo.
W drzwiach pojawił się Nico di Angelo, wyraźnie czymś zaniepokojony. Jego zwykły uśmiech zastąpiony był przez jakąś niepewność.
- Nie chcę psuć momentu - zaczął nerwowo. - Ale mamy wieści. Jedna z grup zwiadowczych wróciła.
- To chyba dobrze - odparł Percy, zaintrygowany.
- Nie byłbym tego taki pewien - powiedział Nico grobowym głosem. - Problem leży w tym, że przeprowadzili ze sobą piętnastometrową hydrę.
~*~
- To wcale nie jest zabawne, Cunningham! - krzyczę, kiedy Jared po raz enty tego popołudnia wybucha śmiechem na mój widok.
Od stóp do czubka głowy jestem pokryta błotem, a na dodatek niedługą chwilę temu zaczęło lać jak z cebra, więc cała ziemista breja spływa po mnie, zlepiając włosy w strąki. Całe szczęście, że eyeliner i tusz mam wodoodporne.
Gdybyśmy tylko nie zjeżdżali wczoraj w nocy z szosy, wszystko byłoby świetnie, ale oczywiście, cała ta cholerna ekipa musiała wrobić mnie w głosowanie, czy jedziemy dalej po ciemku, czy robimy postój "na dziko" przy siedemdziesiątce czwórce, niedługo przed przekroczeniem granicy pomiędzy Indianą i Illinois. Nawet nie chcieli policzyć mojego głosu poczwórnie, chociaż to mnie wyznaczono do zarządzania misją.
Pff.. Demokraci.
W każdym razie, od początku wiedziałam, że urządzanie sobie obozu gdzieś pośrodku nicości było co najmniej fatalnym pomysłem. Wystarczy tylko rozejrzeć się dookoła - wszędzie tylko pola, pola i pola, no i żadnych siedzib ludzkich w promieniu kilkudziesięciu kilometrów.
- Wiesz, Grant, ja sądzę, że to doprawdy bardzo zabawne - rechocze Jared, kiedy po raz kolejny potykam się o jakiś kamień i padam plackiem na mokrą, grząską od ulewy ziemię.
- Dajcie sobie spokój - odzywa się Cindy i pomaga mi wstać. - Musimy znaleźć jakieś miejsce do rozłożenia śpiworów, jeśli chcemy spędzić tu kolejną noc. I mam nadzieję, że będzie to coś z dachem - dodaje, odgarniając z czoła luźny kosmyk rozczochranych, blond włosów, które mają zadziwiająco podobny kolor do otaczającego nas zewsząd zboża.
- Albo po prostu wrócimy na drogę i poszukamy jakiegoś motelu - mówię sugestywnie, przewracając oczami. - Nie mam zamiaru marnować więcej czasu, stojąc na deszczu.
- Motelu się panience zachciało, co? - zgrywa się Jared. - A może jeszcze frytki do tego?
- Przypominam, że ostatnie frytki, które jadłeś, trochę namieszały ci w tym pustym łbie - odgryzam się.
- A ja przypominam, że gdyby nie ja, rozszarpałaby cię tamta gorgona.
- Przestań - Sean lekko uderza syna Aresa w ramię, po czym zwraca się do mnie. - W sumie zostawanie tu na jeszcze jedną noc nie jest złym pomysłem, jeśli znajdziemy jakieś zadaszone miejsce - stwierdza. - Możemy głosować. Kto jest...
- Co to, to nie! Żadnych głosowań - przerywam. - Już raz głosowaliśmy i skończyło się to tak - pokazuję na swoje ubłocone ubrania.
- Trzeba było patrzeć pod nogi - zgryźliwa uwaga pochodzi od nikogo innego, jak od Jareda.
- Zamknij twarz, jeśli ci na niej zależy, Cunningham - ucinam. - Jako kapitan całej tej idiotycznej misji zarządzam poszukiwanie motelu - komenderuję, poprawiam plecak i odwracam się w stronę miejsca, w którym zostawiłam motor, czyli pobocza jakiejś drugorzędnej drogi, oddalonej od nas o jakieś sto pięćdziesiąt metrów. - Kto nie idzie ze mną, zostaje tutaj - rzucam.
Ruszam w kierunku motocykla, a reszta podąża za mną. "No, chyba w końcu udało mi się przemówić im do rozsądku" - myślę. Wrzucam plecak pod siodełko i chwilę czekam, zanim reszta załogi zdąży dojść do mnie i posadzić swoje półboskie tyłki na miejscach, po czym odjeżdżamy spowrotem w stronę międzystanowej, przy której spodziewam się znaleźć jakieś przyzwoite miejsce noclegowe. Poza tym, czuję, że dłużej nie zdzierżę błota na ubraniach i skórze. W ogóle nie mam pojęcia, skąd moja kochaniutka trójka demokratów wytrzasnęła pomysł z biwakowaniem w środku pustkowia, tym bardziej, że obydwa poprzednie postoje robiliśmy w bardziej cywilizowanych miejscach.
Czuję się nieco niekomfortowo, ponieważ siedzący za moimi plecami Sean opiera mi ręce na biodrach, zamiast, jak wcześniej, trzymać je mniej więcej na wysokości mojego żołądka.
- Ręce przy sobie, Królu Złodziei - mówię i próbuję przesunąć jego dłoń łokciem, cały czas prowadząc motor po szosie, jednak deszcz i odgłos pędzącego powietrza "zjada" połowę mojej wypowiedzi. Nie dziwię się więc, kiedy w odpowiedzi otrzymuję coś w rodzaju:
- No przecież się rozglądam! Powiem ci, jak zauważę jakąś tablicę!
- Po prostu zabierz te swoje łapy! - krzyczę, ale znowu bez skutku.
- Jakiej mapy? - głos Seana wskazuje na zaskoczenie. - Nie wzięliśmy ze sobą mapy. Myślałem, że znasz drogę.
Wzdycham ciężko i postanawiam zaprzestać dalszych prób skomunikowania się z tym przygłupem. I tak nie doszlibyśmy do porozumienia, jeśli słyszy piąte przez dziesiąte, a zdarte gardło nigdy nie przydało się nikomu podczas misji. Skupiam się na drodze, dzięki czemu w kilka godzin znajdujemy jeden z hotelów sieci Holiday Inn, położony w całkiem przyzwoitej odległości od szosy. Kieruję motor tam, gdzie prowadzą nas intensywnie czerwone znaki na rozstawionych gdzieniegdzie tablicach, ale kiedy docieramy na miejsce, gdzie powinien czekać na nas hotel, okazuje się, że rzeczy przedstawiają się zupełnie inaczej.
________________
Po pierwsze, strasznie przepraszam, że napisanie i wstawienie rozdziału zajęło mi prawie miesiąc, ale byłam strasznie zalatana (i pewnie jeszcze przez jakiś czas będę, niestety) przy nauce na wszystkie sprawdziany, których ostatnio zrobiło się zatrzęsienie (do tego dochodzą jeszcze konkursy wojewódzkie z angielskiego i francuskiego, zabijcie mnie). Do tego męczył mnie straszny brak weny i właśnie dlatego powyżej widzimy to, co widzimy: fatalnie krótki i beznadziejnie statyczny rozdział, prawie zupełnie wyrwany z kontekstu, bo fragment z misji Kapitana Madison i Trójki Cholernych Demokratów dzieje się ze trzy dni później.
Zmieniłam szablon; nie na ten, który proponowałam, ale jednak. Strasznie mi się podoba tekst na nagłówku, wydaje mi się, że nasza bohaterka mogłaby sobie coś takiego pomyśleć.
Ale, koniec biadolenia i bezsensownej paplaniny,
Ściskam,
Cece.
PS *SPOILER* Gorąco polecam obczaić stronę 292 (w wydaniu angielskim, nie wiem, jak to wypadnie w przetłumaczonej wersji) Domu Hadesa, która spełniła moje marzenia o nie-do-końca-hetero postaci w jednej z lepszych serii "dla młodego czytelnika" (zaszpanujmy wyrażeniem, a co). No i oczywiście wielka piątka dla wszystkich, którzy są tak samo zachwyceni, jak ja!
PPS Jak tylko uda mi się położyć ręce na polskiej wersji książki, możecie się spodziewać krótkiej (lub dłuższej, jeśli będą ku temu okoliczności) recenzji, opinii, a przynajmniej czegoś w tym rodzaju.
PPS Jak tylko uda mi się położyć ręce na polskiej wersji książki, możecie się spodziewać krótkiej (lub dłuższej, jeśli będą ku temu okoliczności) recenzji, opinii, a przynajmniej czegoś w tym rodzaju.
Jesteś dla siebie wyjątkowo wymagająca. Rozdział jest co prawda króciutki i zdecydowanie brak w nim opisów (skaczesz z dialogu na dialog, z akcji do akcji), troszkę niszczy to fabułę i spójność ale jest fajny i lepszy od poprzedniego bo zabawny. Tekst o Demorkatach kompletnie powalił mnie na kolana, tak samo zresztą jak ten moment na motorze buhahahaha :D
OdpowiedzUsuńSean i jego teksty są super. Nie ma jak być kompletnie nieogarniętym ;) Nawet nastawienie Madison mi tu tak nie przeszkadzało więc brawo, siostro!!!
Pisz dalej a Ja lecę czytać resztę
Całuski ;***
~Alis~
Szkoda że znów teraźniejszym...
OdpowiedzUsuń