piątek, 8 listopada 2013

BONUS! «Dom Hadesa» - recenzja

    Rozdział dziewiąty się pisze, a na razie zapraszam do lektury obiecanej recenzji.
   Przed wami moje refleksje po przeczytaniu Domu Hadesa, ze wszystkimi szczegółami i spoilerami (jeśli komuś nie udało się jeszcze zdobyć/skończyć książki, będzie to naprawdę zasadniczy spoiler, więc zaznaczam: czytacie na własne ryzyko).
Przed stricte treścią robię przejście do strony posta, bo wiem, że niektórzy mogą nie chcieć znać wszystkich zamieszczonych informacji, jeśli jeszcze sami nie dotarli do nich w książce (teraz możecie dziękować ;p).


   Postanowiłam skupić się głównie na tym, co zdarzyło się naszej słodkiej Siódemce, z małym dodatkiem w postaci Nico.
   Zaczynajmy więc.
   Pierwszymi, których rozwój w trakcie książki rzuca nam się w oczy, są Hazel i Frank. Panna Levesque z niepewnej, małej dziewczynki stała się bardzo potężną, inteligentną bohaterką, a do tego nauczyła się w pełni władać swoimi mocami i kontrolować Mgłę. Czytając, czułam, że nie była do końca przekonana, jeśli chodzi o wybory, których musiała dokonać, ale o to tu chodzi, nikt nie jest nigdy stuprocentowo pewny tego, co go czeka. Wielki plus dla Riordana za rozwinięcie wątku Hazel i Leo w końcowych rozdziałach, kiedy wszystko, co było między nimi (choć może raczej to, co było między Hazel i Sammym i w co zaplątał się także Leo), się wyjaśniło.
   Teraz trochę o Franku. Nie tylko o błogosławieństwie Marsa, dzięki któremu zmężniał i wyprzystojniał (ach, te mięśnie c;), ale także o tym, jak zmienił się jego charakter od Syna Neptuna. Zamiast niezdarnego Franka-legionisty (później centuriona) mamy odważnego, lojalnego, wciąż niesamowicie uroczego Franka-świetnego przywódcę i pretora. Bardzo doceniłam to, kiedy pokonał wszystkie potwory zamieszkujące Wenecję, żeby ratować Hazel i Nico i zdobyć węża dla Triptolemosa. Także ostatnia bitwa, właśnie podczas której Jason mianował go pretorem, strasznie podbiła jego konto. Ogólnie rzecz biorąc, byle tak dalej.
   Jeśli chodzi o Piper, myślę, że w końcu przyjęła do wiadomości, że nie jest bezużyteczna dla misji. Strasznie trudno czytało mi się rozdziały pisane z jej perspektywy w poprzednich książkach, które wyglądały mniej więcej: "znowu nie wiem, co robić, kompletnie nie mam pojęcia, co z nami będzie, może to, może tamto, a może jeszcze coś innego". Krótko mówiąc, było to męczące, ale widzę, że jest lepiej. Podobało mi się, jak umiała przeciwstawić się Khione i Boreadom i to, jak za pomocą uczuć (i mnóóstwa czaromowy) udało jej się uruchomić Festusa.
   Skoro tak już jedziemy po kolei parami, po Piper powinien chyba pojawić się Jason. Co do niego, jestem tak zachwycona, że bardziej już chyba nie można, głównie przez to, jak wspierał Nico po całym incydencie z Kupidynem (który chyba nie muszę już powtarzać, jak bardzo mi się podobał). Co jeszcze mi się w nim spodobało w tej książce? To, że w nieobecności Percy'ego i Annabeth starał się prowadzić pozostałą piątkę naszych półbogów, poza tym w ogóle mega go lubię.
  Teraz coś, co mnie trochę, hm, zawiodło, to Pora na Przygodę w Tartarze razem z córką Ateny Annabeth i synem Posejdona Percym. Zdenerwował mnie głównie sposób, w jaki się stamtąd wydostali. Zbyt schematyczny, zbyt przewidywalny; wszystko w myśl zasady “główni bohaterowie przeżyją wszystko”. Gdyby można było i uwolnić Drzwi Śmierci, i wrócić na powierzchnię, i przy okazji nikt by nie zginął (biedny Bob ;-;), to byłby prawdziwy majstersztyk. Niestety, po Riordanie chyba nie można byłoby się czegoś takiego spodziewać; nie ma poświęceń, nie ma zabawy, prawda? Poza tym, irytuje mnie to, że Percabeth bardzo często postrzegani są jako dwoje absolutnie i niezaprzeczalnie najpotężniejszych herosów, podczas kiedy siódemka to nie tylko oni; reszta też jest ważna, uwierzcie.
   Na deser, mój kochany Bad Boy Supreme, Leo Valdez, który po pobycie na pewnej wyspie zwanej Ogygią, stał się bardziej poważny i w końcu trochę wydoroślał. No i tutaj od razu na wstępie mówię, że nie do końca za siebie ręczę, ponieważ bardzo, bardzo, ale to baardzo nie podoba mi się zajście z Calypso. Cały pomysł jest nawet niezły, ale kłóci się z moim osobistym przekonaniem, że Leo i Nico, obaj uważani trochę za “piąte koła u wozu” (no i trochę przeciwieństwa, które w myśl znanego powiedzenia, powinny się przyciągać), powinni skończyć razem (tak, mam na myśli romantyczną relację - ssijcie, homofobi!). No ale cóż, zobaczymy, jak się wszystko potoczy, skoro planowana jest jeszcze jedna, ostatnia (chlip) książka, Krew Olimpu.
   A po deserze przychodzi czas na drugi deser - Nico di Angelo. Jeśli nie uważacie, że nie da się go nie kochać, mam spore wątpliwości, czy czytamy tę samą serię o herosach. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam (wtedy jeszcze plotkę) o tym, że nasz kochany Książę Cienia miał jakoby wyznać swoje uczucia względem Percy'ego, nie mogłam się powstrzymać od wybuchnięcia radością, a kiedy okazało się, że to prawda, wydobyłam z siebię serię istnie dziewiczych pisków (choć nie sądzę, by ktokolwiek chciał to wiedzieć). No cóż, ogromnie podziwiam Ricka za wprowadzenie nieheteroseksualnego bohatera do tej serii, bo jest to bardzo innowacyjne, współczesne i tolerancyjne myślenie, za które jestem niemal skłonna pisać petycję o przyznanie mu nagrody Nobla. Naprawdę, wielkie, przeogromne gratulacje.
   Więcej chyba nie mam do powiedzenia, choć wiem, że odniosłam się właściwie tylko do rozwoju bohaterów, a nie powiedziałam o wielu innych sprawach, na przykład o Oktawianie i jego marszu na Obóz Herosów albo o Reynie, przybywającej na pomoc załodze Argo II.
   Otwieram dyskusję w komentarzach, wszystkie opinie są mile widziane.

Ściskam,
Cece.

1 komentarz:

  1. Aaaaaaa zgadzam się z tobą w 100%. Hezel zdecydowanie odmieniła się przez tą część tak samo jak Piper. Można powiedzieć, że one obie "wyszły" z cienia mężczyzn (i Ann xD ).
    Co do Franka to zaimponował mi strasznie tym jak walczył, jak odnosił się do Hezel i jak ratował dupsko swoich przyjaciół. Bohater na medal.
    Jasona nie lubiłam aż do tej czesci jednak całe wsparcie i zrozumienie Jakie okazał Nico były naprawdę fantastyczne. Dokonał wyboru, walczył o przyjaciół i okazał się naprawdę fajnym bohaterem.
    O Percym i Annabeth nie trzeba nic pisać bo zawsze są absolutnie genialnii i potężni, a dodatkowo Percy zadośćuczynił za wszystkie swoje grzeszki i winy względem Boba więc myślę, że ofiara ta nie była daremna.
    Na koniec Nico któremu szczerze współczuję bo albo zginie w BO albo będzie musiał powiedzieć Percyemu..... A to będzie dla niego straszne. I jeszcze mój mąż Leo <3 Kocham tą postać ale nie wiem czy Calypso to dobry wybór..... Wybór Ricka. Wiem że dobrze zrobił wracając i cokolwiek się stanie będzie jeszcze naprawdę szczęśliwy.
    To chyba tyle. Od siebie mogę dodać, że to najlepsza część z serii Olimpijskich. Bardzo mi się podobała.

    ~Alis~

    OdpowiedzUsuń