Jak dotąd myślałam, że cała ta szopka z wyrazistymi snami półbogów to tylko czcza gadanina, jakaś głupia historia, wymyślona po to, żeby nas przestraszyć, czy coś w tym guście, ale najwyraźniej się pomyliłam. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby coś, jakieś widzenie, wskazówka lub inna taka rzecz dotarła do mnie we śnie, aż do teraz.
Inna sprawa, że wcześniej nie potrzebowałam żadnych podpowiedzi ani wskazówek.
Znajduję się w ciemnym, dość wąskim pomieszczeniu, zdaje mi się, że jest to jakiś przedpokój, wnioskując po ciężkich, drewnianych drzwiach z wizjerem za mną i butach rozrzuconych przed zasuniętą szafą wnękową po lewej. Naprzeciw niej znajdują się jakieś drzwi, a idąc przed siebie, na pewno wejdę w głąb domu czy mieszkania, zależy, dokąd trafiłam.
Próbuję przejść kilka kroków, aby zobaczyć, co tam na mnie czeka, ale zatrzymuje mnie dźwięk dwóch głosów, dochodzący gdzieś zza lewej ściany. Właścicielem jednego z nich jest mężczyzna, a drugiego - kobieta, może dziewczyna, w każdym razie młoda, jak podpowiada mi jego barwa. W korytażyku na tej ścianie znajduje się tylko szafa, więc muszą znajdować się w pomieszczeniu, które czeka na jego końcu. Postanawiam zaryzykować i przemykam na palcach wzdłuż przedpokoju i zaglądam za koniec ściany.
Widzę dwie postacie siedzące naprzeciw siebie na dużej sofie, ustawionej do mnie tyłem. Za nimi znajduje się długi, niski stolik do kawy i dość duże okno w białej ramie. W sączącym się przez nie słabym świetle zachodzącego słońca niestety nie jestem w stanie określić żadnych szczegółów, jedynie to, że spięte w luźny kok włosy dziewczyny są ciemne, a wyższy od niej mężczyzna jest ciemnym blondynem. Kiedy odwraca twarz w moją stronę, pospiesznie chowam się z powrotem za ścianę.
- Nadchodzi wojna, Mel - odzywa się po chwili ciszy, zwracając się do swojej rozmówczyni tym samym imieniem, którym Sean nazwał wcześniej mnie. - Wszyscy będziemy musieli coś poświęcić. Niektórzy może zginą, ale w jak pięknej sprawie...
- Żadna śmierć nie jest piękna - przerywa mu ciemnowłosa. W jej tonie jest coś dramatycznego, przez moment wydaje mi się, że pociąga nosem, próbując się nie rozpłakać.
- Mallory, posłuchaj - jeszcze raz wychylam się zza ściany. Widzę, jak blondyn przybliża się do niej i obejmuje ramieniem. - Ja naprawdę nie mam innego wyboru - znów podejmuje swoje przemówienie, a ja mam dziwne wrażenie, że słyszę w nim Seana, szczególnie w sposobie, w jaki wymawia imię dziewczyny. - Jestem jedyną osobą, która może się tego podjąć. Poza tym, pan Kronos wyraźnie przekazał, że wybrał właśnie mnie na naczynie dla swojego ducha.
Po tych słowach jestem już na dziewięćdziesiąt procent pewna, czyje mieszkanie odwiedzam we śnie.
Luke Castellan, znany również jako Złoty Zdrajca.
Słyszę, jak Mallory wzdycha i głośno przełyka ślinę.
- Krąg wyraził na to zgodę? - pyta smutno. - Pomyśl jeszcze, zawsze możemy wyznaczyć kogoś innego. Jesteś dla nich jak zbawca, zrobią, co tylko im każesz.
- Co z tego? Nie będziemy nikogo wyznaczać! - wzburza się Luke i zdejmuje rękę z ramienia dziewczyny. - A Krąg nie ma tu nic do gadania. Przejmę ducha Pana Czasu nawet bez ich zgody, bo jestem jego wybrańcem - tłumaczy, po czym siada na stoliku naprzeciw niej i chwyta ją za rękę. Kiedy podnosi nieco wzrok, ponownie chowam się za ścianą, w obawie przed byciem zauważoną.
- Przyjmę ducha Pana Czasu na czas bitwy. Kiedy już wygramy, powrócę do świadomości. Tak wygląda plan - kończy Luke.
- A co, jeżeli cały ten Percy Jackson zdąży cię zabić, zanim wrócisz? - w głosie Mallory słychać niepokój. - Przemyśl to jeszcze.
- Jackson będzie miał inne sprawy na głowie. Poza tym, zapominasz o Błogosławieństwie Achillesa. Jestem nie do pokonania - mężczyzna śmieje się cicho.
Na chwilę zapada milczenie, a później słyszę, że jego rozmówczyni wstaje z kanapy i odzywa się po raz ostatni.
- Zastanów się jeszcze, póki nie jest za późno, i podejmij właściwą decyzję. Na pewno można to rozegrać inaczej.
Po tych słowach budzę się z drzemki, starając się wrócić do rzeczywistości. Jest już prawie wieczór, a słońce powoli zaczyna chylić się ku zachodowi. Spoza ścian namiotu dochodzą mnie odgłosy jakiejś krzątaniny i sporadyczne wołania bachantek. Czuję się dużo lepiej niż wczoraj, kiedy Lamia w towarzystwie dwóch innych menad zabrała mnie z ruin hotelu i przyniosła tutaj; może to dzięki odpoczynkowi, ale opatrzenie ran i nektar, którego wypiłam dość sporo w ciągu ostatnich parunastu godzin, zapewne zrobił swoje.
- I jak, ptaszyno, lepiej? - zauważam, że kobieta pojawiła się w wejściu namiotu. - Bandaż na ręce trzeba będzie jeszcze na trochę zostawić, ale myślę, że możemy już zdjąć pozostałe opatrunki z nóg i drugiego ramienia - wskazuje na niezawieszoną na temblaku lewą rękę. - No i pora cię przebrać. Musimy znaleźć coś porządnego i eleganckiego - dodaje, odklejając pierwsze plastry z mojej prawej łydki.
- To chyba się nada? - pytam, wskazując na sukienkę, którą mam na sobie. Jak na moje, jest nawet za elegancka.
Lamia robi dziwną minę i przez moment patrzy na mnie tak, jakbym nagle postradała zmysły.
- Nie bądź śmieszna - mówi w końcu. - Nie pójdziesz na przyjęcie w czymś takim, nie ma mowy.
Marszczę brwi. Co ona planuje?
- Poczekaj momencik - poleca bachantka, odrywając ze mnie ostatni opatrunek i żwawo wybiega z namiotu. Kilka chwil później wraca, razem z jakąś nieznaną mi towarzyszką, niosąc pokrowiec na ubrania w jednej ręce i jakąś tajemniczą skrzynkę w drugiej.
- Jakie szczęście, że nie jesteś córką Afrodyty, złociuchna - stwierdza przyprowadzona przez Lamię blondwłosa menada i uśmiecha się szeroko. - Nie masz pojęcia, jakie potrafią być wybredne. Zawsze coś im nie pasuje.
~*~
Dionizos jeszcze poprzedniego dnia ich skrzyczał za próbę zabicia jego pytona, a teraz urządzał przyjęcie na ich cześć? Umysł Seana pracował na pełnych obrotach, próbując zrozumieć działania tego boga. W końcu chłopak doszedł do wniosku, że nawet nie chce szukać w nich jakiejkolwiek logiki i powrócił myślami do postaci z obrazu. Kim były i dlaczego walczyły? Czy ktoś oprócz niego widział, jak się poruszają?
Powinien był chyba powiedzieć pani Jackson albo chociaż swoim towarzyszom, że malowidło nie było nieruchome. Nie rozumiał do końca całej tej półboskiej magii ani przepowiedni Wyroczni, ale czuł, że w każdym znaku kryje się jakaś wskazówka, a to niewątpliwie był znak, naprowadzający na cel ich wyprawy. Pan i pani Jackson zgodnie stwierdzili, że to jakaś “tajemnicza moc znajdująca się głębiej niż Tartar”, ale czym faktycznie była ta moc? I co było jej celem? Tego już Sean nie wiedział.
Dalsze rozważania przerwało mu wejście do namiotu, w którym polecono czekać jemu i Jaredowi, kiedy Cindy poprosiła o możliwość rozmowy z Apollinem, dwóch kobiet w eleganckich, białych sukniach z powłóczystego materiału. Obie miały długie, falowane włosy, jedna czarne, a druga rudobrązowe. Pierwsza niosła w rękach coś, co wyglądało na poskładany materiał. Ubrania.
- Niedługo zaczynamy, więc lepiej się pospieszcie - poleciła, wręczając Seanowi i Jaredowi rzeczy. - Nie udało nam się znaleźć dla was nic lepszego.
- Za wszystkimi namiotami, na końcu obozu znajdziecie łazienki z prysznicami - dodała jej kasztanowatowłosa towarzyszka. - Zostawiłam tam ręczniki, a mydło powinno leżeć w szafce pod dużym lustrem, więc z tym też nie powinno być problemu, chyba, że jesteście ślepi.
- Yy... dziękujemy - wybąkał zmieszany Sean.
Jared milczał.
- Nie dziękujcie, tylko biegnijcie się umyć - pierwsza z kobiet splotła ręce na piersi. - Bo wydaje mi się, że naprawdę tego potrzebujecie - obrzuciła ich pełnym zniesmaczenia spojrzeniem. Faktycznie, ostatnimi czasy nie mieli za bardzo warunków, żeby skorzystać z cywilizowanego prysznica.
Obaj półbogowie wyszli nieśmiało z namiotu i skierowali się do wskazanych przez brązowowłosą kobietę łazienek, znajdujących się w niewielkim, betonowym budynku, położonym trochę na uboczu, w odległości od reszty obozu.
Po drodze Sean ostrożnie rozłożył podarowane mu ubrania, aby je obejrzeć. Była to cienka, biała koszulka z krótkim rękawem i sięgające przed kolano spodnie z ciemnego dżinsu. Nic specjalnego, ale był wdzięczny, że ktoś pomyślał o nim i reszcie załogi.
Kiedy umył się i przebrał, zauważył, że Jared dostał podobny zestaw rzeczy, ale jego t-shirt był czarny, a szorty nieco jaśniejsze niż te jego.
Przez całą drogę z powrotem do obozu nie odzywali się do siebie ani słowem, obserwując ostatnie przygotowania do przyjęcia. W pewnym momencie Sean zauważył, że syn boga wojny gdzieś zniknął, zostawiając go samego wśród jajecznożółtych namiotów. Idąc, zaglądał do niektórych z nich, po części szukając go, ale głównie z czystej ciekawości. Przypomniało mu się, jak podczas swoich częstych ucieczek z domu sierot odwiedzał różne dziwne miejsca, spał na dworcach autobusowych, a czasem kradł trochę jedzenia ze sklepowych magazynów lub wyjmował garść drobnych z kieszeni przypadkowych przechodniów.
Będąc już prawie w centrum obozu, gdzie znajdował się wypełniony różnościami największy namiot, należący do Dionizosa, a także dość duża wolna przestrzeń, gdzie miało odbyć się wieczorne przyjęcie, Sean poczuł, że w jego lewy bok wpada z impetem jakaś drobna postać. Momentalnie odwrócił się w tamtą stronę, żeby złapać osobę, w której natychmiast rozpoznał Madison. “Musiała się potknąć” - pomyślał.
- Ostrożnie - uśmiechnął się szeroko, pomagając jej stanąć prosto. - Nie chcemy, żeby znów coś ci się stało.
- W takim razie mam pomysł - odpowiedziała dziewczyna, odgarniając z twarzy kosmyk ciemnych włosów. - Nie wpadaj tak na ludzi, to nikomu nie powinno się nic stać. Poza tym, to już kolejny raz, kiedy nie popatrzyłeś przed siebie.
- Tym razem to ty nie popatrzyłaś, Księżniczko Upiorów - odparł Sean, zauważając jej nową sukienkę. Była podobna do tej, którą miała na sobie jeszcze rano, ale wykonana z miękkszego i lekko połyskującego materiału i nieco dłuższa, a pasek, którym była przewiązana, nie był wykonany ze skóry, ale z wielu ciemnozłotych wstążek, splecionych w cienki warkocz.
Twarz Madison również wyglądała inaczej. Jej jasne, intensywnie niebieskie oczy zdobiła delikatna kreska na powiece zamiast grubej oprawy kredki, a usta nie były naturalnie jasnoróżowe, tylko delikatnie malinowe. Sean zauważył też cienki, złoty diadem w jej rozpuszczonych włosach, jakby naprawdę była księżniczką.
Jedną z kilku rzeczy, które się w niej nie zmieniły, było jej jak zwykle poirytowane spojrzenie i zmarszczone brwi.
- Nie jestem żadną księżniczką, nie ma opcji - powiedziała ostro. - Nie nazywaj mnie tak.
- Skoro ja jestem Królem Złodziei, to ty możesz być Księżniczką Upiorów. Poza tym, słyszałem, że twój brat kiedyś tytułował się Władcą Duchów, więc wpadła mi do głowy księżniczka - syn Hermesa roześmiał się.
Madison przewróciła oczami i poprawiła zawieszony na szyi temblak.
- Jak sobie chcesz - westchnęła po chwili. - W każdym razie, musimy zrobić naradę ekipy - dodała, zmieniając temat. - I to w trybie natychmiastowym.
Sean przypomniał sobie nagle o poruszającym się obrazie zza wizji iryfonu. Czy ona też widziała walczące postacie?
Już chciał o tym napomknąć, kiedy niespodziewanie nie wiadomo skąd podbiegła do nich uśmiechnięta od ucha do ucha Cindy.
- Na co czekacie? - spytała, kładąc jedną dłoń na ramieniu Madison, a drugą opierając na łopatce Seana. - Tata powiedział, że mamy się dobrze bawić na przyjęciu, a on porozmawia z Dionizosem - lekko popchnęła ich w stronę wolnej przestrzeni, teraz udekorowanej kolorowymi lampionami, roztaczającymi przyjemne, ciepłe światło.
- Znajdźcie Jareda i przekażcie mu, że jak tylko to wszystko się skończy, spotykamy się w moim namiocie - rzuciła jeszcze Madison ze skwaszoną miną. - Zobaczymy, co zdecyduje Dionizos - dodała, odchodząc szybkim, sprężystym krokiem w stronę rozpoczynającego się już przyjęcia.
_________________________________
Część, na której stemperowałam do końca dwa ołówki, zmazując tekst i pisząc go jeszcze raz, a później jeszcze raz nakładając poprawki. W dodatku przerzuciłam się z zeszytu A4 na A5 i nie umiem sobie wyobrazić długości rozdziałów na stronach o tym formacie. Dziwne, że w ogóle udało mi się znaleźć chwilę na pisanie pomiędzy wszystkimi tymi testami próbnymi (z matematyki już dostałam wynik - niewiele ponad 50% ;-;), w których ostatnio tonę. Niby nic nie zadane, ale czasu jakoś brak.
No, ale już bez niepotrzebnego nudzenia.
Pozdrawiam,
Cece.
PS Czy tylko ja mam wrażenie, że Sean jakoś strasznie dużo myśli?
Nie tylko ty Cece.
OdpowiedzUsuńFaktycznie jak na faceta BARDZO dużo myśli, a MAŁO ogarnia, ale na tym przecież to polega w przygodach półbogów - ktoś zignoruje sen, albo kawałek przepowiedni i wszystko leci na łeb na szyję.
Ale moja osobista prośba. Proszę (smutna minka), niech wreszcie zacznie się coś dziać (plis,plis,plis,plis). Może jakiś malutki romansik, co? Albo może niech pojawi się jakaś super zła postać (BUHA-HA-HA-HA). Co? Pomyślisz? Czy masz już jakiś swój misterny plan co się będzie dziać?
Niecierpliwy Twój Steczuś!!!