niedziela, 14 września 2014

[18] Uciekinierzy demolują ulice

MUZYKA - wybierz z playlisty utwór "Centuries" (w miarę dodawania rozdziałów będą się także pojawiały nowe utwory)

   Już, już chcę się cieszyć, że udało nam się wypchnąć pokręconą bachantkę poza obszar Rydwanu, ale kiedy widzę, że Aria wyciąga z sobą również Cindy, serce podskakuje mi do gardła. Na chwilę zamieram i stoję jak sparaliżowana, prawie bezwiednie wypuszczając z dłoni sztylet, a zaraz potem rzucam się za obiema dziewczynami, żeby jeszcze zdążyć złapać moją przyjaciółkę za nadgarstek albo dłoń, ale przez wcześniejszą chwilę niemocy nawet, kiedy leżę na niewielkim obszarze wolnej podłogi i wychylam się jak najdalej, jak tylko mogę, jest to niemożliwe. Jestem już o dobre kilka metrów za daleko.
Słyszę tylko rozdzierający uszy pisk, ekstremalnie wysoki wrzask Cindy, powoli niknący w oddali. Przy prędkości, z którą przemieszcza się nasz pojazd, z każdą sekundą oddalamy się coraz bardziej od dwóch spadających, aż w końcu nie mogę ich już nawet dostrzec.
   Wstaję i z ciężkim sercem zasuwam grube drzwi busa, wiedząc, że już nigdy więcej nie zobaczę przyjaciółki. Do oczu zaczynają mi się cisnąć łzy, ale staram się większość zatrzymać, przynajmniej na razie. Gdybym była sama, a przede wszystkim, gdybym nie musiała zachować zdolności trzeźwego myślenia jako dowódca, co prawda coraz mniejszej, grupy, która ma pomóc w ratowaniu cywilizacji Zachodu i całego świata.
   Przełykam wielką gulę, która zaczyna formować mi się w gardle i staram się kompletnie odsunąć od myśli o śmierci Cindy. Wiem, że zgodnie z procedurą będę musiała powiadomić panią Jackson, żeby reszta domku Apolla mogła spalić jej całun, ale to dopiero, kiedy wylądujemy. Może wspomnę też coś o zniknięciu Jareda, nawet jeśli nie miało związku z żadnym porwaniem...
   W tym momencie przypominam sobie, że my też możemy zginąć, kiedy Rydwan Słońca uderzy w ziemię. Szczerze mówiąc, teraz mogę już poczuć, że podłoga pojazdu jest wyraźnie pochylona do przodu. Spoglądam na Seana który to patrzy w stronę drzwi i moją, to stara się powtórzyć kombinację przycisków, które Aria musiała wcisnąć, żeby zablokować trajektorię naszego lotu.
   - Strasznie... Naprawdę strasznie mi przykro - odzywa się cicho Król Złodziei, odwracając się tułowiem w moją stronę i opierając ramieniem o miejsce, gdzie w oparcie powinien być wbudowany zagłówek, jednak fotel kierowcy jest go pozbawiony.
   - Nie chcę o tym teraz rozmawiać - ucinam chłodnym tonem, starając się skupić na obecnej sytuacji i nie rozkleić się w momencie, kiedy nasze życie może zależeć od kilku głupich guzików, wciśniętych w jakiejś kolejności przez pokręconą, białowłosą menadę. - Rób co masz robić i nie denerwuj mnie, co? - naprawdę chciałabym móc w spokoju i z należytym szacunkiem opłakać stratę jedynej przyjaciółki w Obozie Herosów i poza nim, ale niedługo sama mogę się z nią spotkać w Hadesie, będąc bynajmniej nie po tej stronie, po której chciałabym zostać. - Spróbuj nas z tego wyciągnąć, a nie gadać, bo to bez sensu - dodaję. Mam wrażenie, że w ciągu kilku minionych sekund autobus przechylił się jeszcze o co najmniej kilkanaście stopni w przód.
   - Ale... - Sean zaczyna coś mówić, ale prawie natychmiast mu przerywam.
   - Po prostu skup się na przywróceniu Rydwanu do poziomu - mój ton ze znudzonego staje się stanowczy, może trochę zbyt autorytatywny, niż bym tego chciała, ale sytuacja jest napięta, a ja nie mam najmniejszej ochoty zginąć, co na pewno nastąpi, jeśli tor ruchu naszego pojazdu nie zostanie szybko ustabilizowany. - Jako dowódca tej piekielnej wyprawy, zarządzam, żebyś odzyskał kontrolę nad sterowaniem.
   Syn Hermesa odwraca się z powrotem do kierownicy i deski rozdzielczej i próbuje wciskać wszystkie możliwe guziki oraz przestawiać każdą przełączkę po kolei.
   - Wyobraź sobie, że to nie jest takie łatwe, jak się wydaje - marszczy brwi, a po tonie jego głosu wnioskuję, że również zaczyna się stresować.
   - Przecież siedziałeś zaraz za całą tą Arią! - wykrzykuję. - Mogłeś zwrócić choć trochę swojej jakże cennej uwagi, na to, co robiła - wyrzucam, bo naprawdę mógł chociaż przez moment popatrzeć, w jaki sposób ustawiła trajektorię lotu Rydwanu i w jaki sposób zablokowała możliwość dokonywania na niej zmian. Ale pewnie, lepiej było być kompletnie nieogarniętym, wiecznie coś przemyśliwującym Seanem, bezmyślnie gapić się za okno i kompletnie nie uważać na to, co dzieje się dookoła.
   - Wtedy myślałem, że to naprawdę Apollo, który grzecznie wysadzi nas dopiero w Denver i nie ma najmniejszego zamiaru zabić nas gdzieś po drodze! - broni się Król Złodziei, wciąż manipulując przy przełącznikach.
   - To źle myślałeś! - nie przestaję krzyczeć i jestem coraz bardziej wkurzona.
   - Może sama powinnaś była tam usiąść! - tym razem syn Hermesa również zaczyna się irytować.
   - Może powinnam była - odburkuję tylko. Mam już dosyć jego niekompetencji, szczególnie w takiej chwili jak ta, kiedy powstrzymuję się od wybuchnięcia płaczem, po pierwsze z powodu śmierci przyjaciółki, a po drugie dlatego, że zaczynam coraz bardziej bać się o swoje życie.
   - Umiesz to chociaż obsługiwać? - pytam po chwili milczenia, głosem nieco bardziej opanowanym niż wcześniej.
   - Prowadziłem całkiem sporo różnych samochodów, ale żaden nie był magicznym Rydwanem - tłumaczy Sean. - Na co to w ogóle jeździ? Diesel czy zwykłą benzynę?
   Moja już i tak mocno nadwerężona cierpliwość znowu zaczyna się wyczerpywać. Jeśli czegoś zaraz nie zrobimy, pojazd zderzy się z ziemią, a jego interesuje, jakie świństwo powinno wlewać się do baku?
   - Zamknij twarz i zacznij coś robić, z łaski swojej - syczę przez zaciśnięte zęby, kiedy busem targa jakiś gwałtowny wstrząs. Nie mam pojęcia, co jest jego przyczyną, ale strzelam, że ma to związek z prądami powietrznymi albo wiatrem, bo chwilkę później trzęsienie powtarza się jeszcze kilka razy.
   Nerwowo rozglądam się po kabinie, jednocześnie zauważając wciąż leżący na podłodze sztylet, który wypadł mi z ręki, zanim rzuciłam się z próbą złapania Cindy za rękę. Ostrożnie podchodzę, żeby go podnieść, choć wiem, że niebezpiecznie będzie próbować go chwycić, jeśli za chwilę znów nami zatrzęsie. Z drugiej strony, to, żeby podczas wstrząsów walał się po podłodze, też nie jest najbardziej pożądanym wyjściem.
   Tak, jak się spodziewałam, dokładnie w momencie, w którym kucam, wyciągam rękę po nóż i prawie chwytam za rękojeść, Rydwan znowu wpada w turbulencje, tym razem silniejsze. Zdążam tylko wsunąć palce pod spód, co dodatkowo wybija sztylet w górę, posyłając go w stronę siedzenia kierowcy. Natychmiast wstaję i odwracam się w tamtym kierunku, by sprawdzić, czy ostrze nie zraniło Seana. Nie chciałabym, aby kolejny, a zarazem ostatni członek mojej ekipy, do którego życia i położenia nie mam wątpliwości, stracił życie, do tego w tak głupi sposób. Dreszcz przebiega mi po kręgosłupie, kiedy sztylet wywija kilka kółek w powietrzu, przemieszczając się tuż obok ucha syna Hermesa, po czym jego uchwyt uderza o coś w bliskim sąsiedztwie kierownicy.
   - Chciałaś mnie tym zabić? - Sean odwraca głowę tak, żeby mnie widzieć i energicznym ruchem zwraca mi moją broń. Od razu dostrzegam, że jest zszokowany i wkłada w swój ton całkiem spory wyrzut.
   - To nie moja wina, że coś wstrząsnęło tą wielką, latającą kupą żelastwa, okej? - odpowiadam w podobnym tonie, chowając sztylet do pochwy przy pasku. W żadnym razie nie miałam intencji, żeby komukolwiek zrobić krzywdę. - To, że niezbyt cię lubię, nie znaczy... Hej, sterowanie się odblokowało! - wykrzykuję z ulgą, wskazując palcem na rozświetlającą się teraz deskę rozdzielczą.
   Sean znów siada przodem do kierunku jazdy i podciąga wóz o kilkadziesiąt metrów w górę, a ja układam się za fotelu tuż za siedzeniem kierowcy.

~*~

   - Więc... gdzie nauczyłeś się prowadzić? - zapytała nagle Madison, przerywając całkiem długo trwającą ciszę, zapadłą, kiedy już udało się im opanować Rydwan Apolla i przywrócić trajektorię jego lotu do normalnego stanu.
   - To tu, to tam... Prawdę mówiąc, uczyli mnie inni uciekinierzy - przyznał Sean, przypominając sobie swoje początki jako kierowcy. Podczas którejś ucieczki wpadł na grupę dzieciaków w podobnej sytuacji, co on, z którymi, zgodnie z niepisaną zasadą, że wszyscy żyjący na ulicach młodzi ludzie powinni sobie pomagać, trzymał się przez około trzy tygodnie, zanim nie znalazła go policja. Większość była starsza od niego o co najmniej kilka lat, ale nikt się tym za bardzo nie przejmował. To właśnie oni nauczyli syna Hermesa kilku praktycznych rzeczy, takich jak właśnie prowadzenie samochodu, odpalanie silnika bez wkładania kluczyka do stacyjki albo otwierania różnej maści zamków z użyciem spinki czy po prostu kawałka drutu.
   - Uciekinierzy? - w głosie dziewczyny dało się słyszeć zdziwienie, czyli właściwie pierwszą nie-negatywną emocję od całkiem długiego czasu. - Nie mów, że byłeś w jakimś więzieniu czy czymś w tym rodzaju, bo i tak nie uwierzę - roześmiała się, trochę żartobliwie i może trochę drwiąco.
   - Nie nazwałbym wychowywania się w sierocińcu przez pół życia więzieniem - odparł Sean, obniżając nieco pułap, na którym znajdował się minibus, żeby uniknąć lotu przez gęstą, białą chmurę. - Ale jakoś specjalnie tęsknić też chyba nie będę - uśmiechnął się pod nosem, choć wiedział, że siedząca za nim Madison tego nie zobaczy. Był szczęśliwy, że udało mu się opuścić dom dziecka i zadowolony z faktu, że mimo wszystkich niebezpieczeństw, które temu towarzyszyły, okazał się być półbogiem (czego, swoją drogą, jeszcze do końca nie rozumiał).
   Z drugiej strony, misja, do której się w końcu zobowiązał i która z początku wydawała mu się czymś względnie nietrudnym (jemu podczas podróży nie stało się właściwie nic, więc założył, że tym razem też tak będzie), teraz ujawniła mu swoje negatywne konsekwencje. Oczywiście, to nie tak, że kiedy zgłosił chęć swojego udziału, nie wiedział, że nie jest to jakaś tam zwykła wycieczka krajoznawcza i może się dla niego źle skończyć. Był tego świadomy, ale dopiero, kiedy widział Arię i Cindy wypadające przez otwarte drzwi busa, a potem przemieszczające się coraz dalej i dalej w dół, doszło do niego, jak realne jest zagrożenie i jak blisko się znajduje.
   Czekał chwilę, aż jego rozmówczyni coś skomentuje albo zada jeszcze jakieś pytanie, ale kiedy nie usłyszał od niej już nic, zrozumiał, że skończyła z nim rozmawiać. Szczerze mówiąc, to i tak miłe, że z własnej woli zapytała go o coś, co nie dotyczyło bezpośrednio ich zadania. Biorąc pod uwagę też to, że zazwyczaj była dla niego po prostu niemiła, ta ultrakrótka rozmowa była naprawdę przyjemną odmianą i można śmiało stwierdzić, że Sean miał nadzieję na więcej takich konwersacji. Nie chciał, żeby córka Hadesa go nie lubiła, szczególnie, że spośród grupy, która przed niewiele ponad tygodniem wyruszyła z Obozu Herosów, zostali tylko oni dwoje. Cindy prawie na pewno była już martwa po upadku z takiej wysokości, a po Jaredzie od wczoraj nie mieli ani śladu.
   Pozostawała jeszcze kwestia tego, skąd przypałętała się białowłosa dziewczyna, która przedstawiła się im jako Aria. Skoro, jak poinformowała, nie była jedną z bachantek, to kim mogła być? Pewne było, że nie śmiertelniczką, bo z tego, co Seanowi było wiadomo, zwykli ludzie nie mogli zobaczyć żadnych pół- i boskich czarów przez magiczną Mgłę, stąd musiała mieć w sobie chociaż najmniejszą cząstkę olimpijskiego DNA. Nie mieli też żadnej informacji na temat tego, czy była sama, czy należała do jakiegoś rodzaju grupy lub drużyny, ani czy nie była w jakiś sposób powiązana z tym, co rzekomo odradzało się pod Hadesem i z czym ojciec Madison nie mógł sobie poradzić bez pomocy ze strony Obozu Herosów. Jeśli była sama, pozbyli się pojedynczego, mniej znaczącego zagrożenia, jeżeli jednak była częścią tej większej organizacji, w ostatecznym rozrachunku to oni odnieśli większe straty.
   Sean westchnął, sam już nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Zwrócił uwagę na krajobraz pod nimi, gdzie zamiast pól o w miarę regularnych kształtach, które widzieli, przelatując nad stanami Missouri i Kansas, pod kołami Rydwanu zaczęło się pojawiać coraz więcej terenów skalistych. Kilka chwil później zauważył rogatki całkiem sporego miasta, które musiało być Denver, bo Madison zakomenderowała, by zniżył lot.
   - Kieruj się w stronę północnej części - doprecyzowała. - Szukamy dosyć dużej dzielnicy parterowych domów, z mnóstwem przecznic.
   Niedługo później "dość duża dzielnica z mnóstwem przecznic" znajdowała się już w zasięgu wzroku. Syn Hermesa ostrożnie przechylił przód minibusa do lądowania, choć bał się, że bynajmniej nie będzie ono miękkie. Pilotowanie Rydwanu w powietrzu było jedną rzeczą, ale delikatne posadzenie go na ziemi zdawało się być czymś zupełnie innym. Kilka razy okrążył wskazaną przez Madison ulicę, na której powinni się zatrzymać, po czym ustawił bus równolegle do niej i zaczął w równym, miarowym tempie obniżać wysokość, przemieszczając się jednocześnie do przodu. Wydawało mu się, że tym sposobem uda im się wylądować gładko na asfalcie, jednak moment, w którym koła Rydwanu Słońca dotknęły ziemi na pewno nie powinien być opisany jako przyjemny. Pojazd prawie zderzył się z rosnącym pomiędzy jezdnią a chodnikiem drzewem, a jego przód zarył się na jakieś pół metra pod powierzchnię.
   - Zdaje mi się, że nieźle zdemolowaliśmy komuś podjazd - stwierdził Sean, ochłonąwszy po tym, raczej średnio udanym, lądowaniu.
   - Nie my, tylko ty. I nie komuś, tylko mojej mamie - poinformowała Madison niemal grobowym głosem. - A teraz wysiadaj i bierz swoje toboły z bagażnika.
________________
Czy najgorsza autorka na świecie właśnie dodała jakiś rozdział na bloga? Niemożliwe!
A jednak, po wielu dniach kłótni z wewnętrzną sobą, udało mi się naskrobać coś takiego. Jedyną rzeczą, którą powinnam tam jeszcze zawrzeć, jest to, że którekolwiek z naszych bohaterów zapięło pasy bezpieczeństwa, więc niech nikt nie bierze z nich przykładu. Tak czy tak, jestem strasznie z siebie zadowolona, że w końcu się zmobilizowałam (prawda jest taka, że zdarzyło mi się zachorować i z braku czegoś lepszego do roboty postanowiłam skończyć i wstawić rozdział) i mam nadzieję, że będzie się Wam podobało. Boję się tylko tego, że piszę zbyt oczywiście i niedługo wszyscy rozkminicie znaczenie przepowiedni zanim sama do końca to zrobię.
Ale to już może sami oceńcie, co?
Pozdrawiam,
Cece.